Dzie? 5.
Herat Rano z poznanymi wczoraj studentami idziemy zwiedza? miasto. Herat by? wa?nym punktem na szlaku jedwabnym i jednym z najpi?kniejszych staro?ytnych miast, centrum handlowym. Ulice i sklepy przypominaj? mi Indie sprzed wielu lat. Ludzie s? bardzo ?yczliwi, ch?tnie udzielaj? nam informacji. Wygl?da na to, ?e nie ma si? czego obawia?. Na ulicach brud, brak asfaltu, za ka?dym pojazdem unosz? si? tumany piasku i kurzu. Zwiedzamy fortec?, która jest w du?ym stopniu zniszczona. W zasadzie jest nieczynna, lecz profesor za?atwia "wej?cie". W ?rodku s? posterunki wojskowe. Jeden z ?o?nierzy ca?y czas nam towarzyszy. Pomimo zakazu fotografowania, udaje nam si? zrobi? par? uj??, m.in. panoramy miasta. Wychodz?c zostawiamy ma?y napiwek. Brakuje mi ksi??kowego przewodnika, nie jestem w ogóle przygotowana do zwiedzania. Po po?udniu ogl?damy Masjed-e Jame, który jest w centrum miasta, na szcz??cie nie zosta? zniszczony. Rafa? postanawia kupi? sobie khali, czyli strój, jaki nosz? tu wszyscy faceci, co? w rodzaju pi?amy. Jest to bardzo wygodne i przewiewne. Przymierza kilka i wybiera kolor niebieski. Oczywi?cie, towarzyszy nam t?um przygl?daj?cych si?. Rafa? nie targuj?c si? p?aci 500A. Potem zwiedzamy ruiny Musalla - grup? budynków z 6 minaretami. Jest tam mauzoleum synowej Tamerlana, obecnie rekonstruowane przez UN.
Zaczynamy szuka? kafejki internetowej. Dwóch m?odych ch?opców zabiera nas do swojego samochodu. Pono? wiedz?, gdzie si? znajduje, ale kr??ymy po mie?cie, pytamy, ale nikt nie wie. Zapraszaj? nas do siebie do domu. Dom taki jak w Iranie i scenariusz rozmowy te? ten sam. Cz?stuj? nas zielon? herbat?, owocami i cukierkami. Chodz? na kurs angielskiego, wi?c nie ma problemu z dogadaniem si?. Do pokoju wchodzi kilku kolegów i robimy jak zawsze wspólne zdj?cie. Obiecuj? przys?a?, ale poczta podobno jeszcze nie dzia?a. Ch?opcy proponuj? nam wycieczk? za miasto, do parku Takh-e Safir, gdzie przyje?d?aj? ca?e rodziny na piknik. Jest tu faktycznie mnóstwo ludzi. Ch?opak prowadzi nas w bardzo szybkim tempie, ci?gle spotyka znajomych i przedstawia nas. Powoli m?czy nas to i chcemy si? uwolni?, ale nie ma o tym mowy. Chodzimy w kó?ko. T?umacz? mu, ?e ju? jest pó?no i musimy wraca? do hotelu. Chcemy nawet wzi?? taksówk?, ale nie pozwalaj? nam. Troch? si? obawiam, czy czego? nie planuj?. W ko?cu obiecuj? nas odwie?? do hotelu, jednak ca?y czas namawiaj? nas na nocleg w domu jednego z nich. Z powrotem jedziemy inn? drog?, ale w ko?cu l?dujemy pod hotelem. Jest ju? zamkni?ty, musimy si? dobija?. Recepcjonista faktycznie ju? martwi? si?, bo nie zostawili?my ?adnej informacji. Wiadomo, ?e w tym kraju trzeba uwa?a?. Znajomi z Iranu te? si? o nas martwili. Zobaczyli na drzwiach od pokoju k?ódk? i s?dzili, ?e co? si? sta?o.
Dzie? 6.
W drodze Rano szum w hotelu, du?o osób wyje?d?a. Na ?niadanie jemy brzoskwinie, herbaty ju? nie pijemy, szkoda czasu. Lecimy na dworzec, lecz autobusy tu stoj?ce nie jad? w naszym kierunku. Kto? informuje nas, ?e musimy jecha? na drugi koniec miasta, na inny dworzec. Jedziemy tam taksówk? (50A). Od razu ?aduj? nas do samochodu (600A): z ty?u trójka, z przodu dwie osoby i jeszcze jedna w baga?niku. Nasze plecaki s? tak zakurzone, jakby si? wala?y w cemencie. Wyje?d?amy przed 8 rano. Droga jest fatalna, pe?na dziur. Wyprzedzamy ci??arówki z Niemiec i Austrii. Maj? podwójne rejestracje. Podobno jest to dar od Indii i Iranu. W niektórych miejscach droga i mosty s? pozrywane, musimy wtedy jecha? okr??n? drog?. Spotykamy punkty kontrolne. Brodaci m??czy?ni z ka?achami, w mundurach. Nocuj? w namiotach z ?ó?kami. Pewnie pracuj? na okr?g?o. Jest duszno i gor?co, nie ma czym oddycha?, a woda w butelce przypomina zup?. Wzd?u? drogi pas? si? stada owiec z ty?kami pomalowanymi na czerwono.
Oko?o godz. 13 zatrzymujemy si? na posi?ek. Pasa?erowie udaj? si? najpierw na modlitw?, myj? si?, ale ja nie mam mo?liwo?ci za?atwienia si?. Wszystko przewidziane dla m??czyzn. Jednak p?cherz nie wytrzymuje i musz? sobie jako? poradzi?. Trudno jest si? oddali? samemu, bowiem wiele par oczu ?ledzi moje poczynania. Ale jako? za budynkiem udaje mi si? wypró?ni?. W "restauracji" oczywi?cie je si? na ziemi. Dzieci, niby kelnerzy, biegaj? po "stole", czyli ceracie, roznosz?c chleb i ry?. Wszyscy jedz? to samo, wyboru nie ma: kartofel, ciecierzyca, mi?so w sosie i ayran. Ja jak zwykle zajadam si? ayranem. Zdaj? sobie spraw?, ile w nim bakterii, ale co mi tam rozwolnienie! Dzieci ca?y czas co? donosz? i, oczywi?cie, obserwuj? nas nieustannie. Niecz?sto zagl?daj? tu teraz tury?ci. Potem znowu jedziemy przez pustyni? i góry.