Na ulicach ró?nokolorowy t?um, pe?no naganiaczy, zach?caj?cych do zrobienia zdj?cia na tle sanktuarium. Znowu stanowimy atrakcj?, ale staramy si? nie reagowa? na zaczepki. Po d?ugich poszukiwaniach jedziemy na dworzec autobusowy, który jest chyba najwi?kszy w Iranie (300R). Od razu mamy autobus (7000R). Jedziemy tylko 3 godziny, przez pustyni?, w dali majacz? ?yse góry. W Torbat-e Jam (5000R) od razu kto? ?aduje nas do taksówki zmierzaj?cej do Teybad (do granicy). Cena jest ?miesznie niska, ale potem okazuje si?, ?e to kierowca ?le powiedzia?. Je?op, powinien si? chocia? nauczy? liczebników po angielsku. W Teybad wszystkie sklepy ju? zamkni?te na czas sjesty, udaje nam si? jednak jeszcze dosta? chleb i ohydny, w dodatku ciep?y zam-zam (oran?ada). Okazuje si?, ?e do granicy jest jeszcze 11 km i kierowca godzi si? nas podwie??. Znowu cena, któr? podaje, jest niska, ale si? nie odzywamy. Dooko?a pustynia, gdzieniegdzie k?py traw. Na granicy przeprawa z kierowc?, co by?o do przewidzenia. On chcia? 50.000R, a nie 5000R. Wokó? nas robi si? od razu t?um, wszyscy ciekawi, o co chodzi, nawet kto? mówi po angielsku i t?umaczymy mu, ale szkoda czasu. Dop?acamy kierowcy jeszcze 9500R, tylko tyle mamy w drobnych, i odchodzimy.
Na granicy ira?skiej nie ma ?adnych ludzi, szybko za?atwiamy formalno?ci. Po stronie afga?skiej te? mi?a obs?uga, zostajemy wpisani do ksi??ki, obok wizy dostajemy stempel i ju? mo?emy i??. Od razu dopadaj? nas cinkciarze i taksówkarze, a gdy wyci?gam aparat fotograficzny to równo si? ustawiaj?, ch?tni do pozowania. Oczywi?cie, sami m??czy?ni. W?ród nich s? "chodz?ce kantory". Wymieniamy na pocz?tek 50 USD i dostajemy 2350 afganów (1USD=47A). Tutaj to fura pieni?dzy. Teraz szukamy transportu do Heratu (200 km). Otacza nas od razu t?um m??czyzn, wszyscy chc? nas zawie??. Cena, jak? proponuj?, jest dla nas za du?a (500A). O dziwo, wielu z nich mówi po angielsku. Sytuacj? t? wykorzystuje starszy facet i oferuje nam miejsca w swoim samochodzie (toyota bus) za 200A od osoby. Jest to normalna cena dla miejscowych (wcze?niej zdobyli?my takie informacje). Auto jest prawie nowe, kierownica po prawej stronie. Kierowc? jest m?ody ch?opak. Jako? nie mam do niego zaufania. Oprócz nas jest jeszcze dwoje pasa?erów. W?a?ciciel ka?e mi usi??? z ty?u, ale si? nie godz?. Tam siedzenie jest w?skie. W ko?cu p?ac? tyle samo co pozostali.
Droga jest szutrowa, asfaltu brak. Ruch jest spory, du?o ci??arówek, samochodów osobowych. Jedziemy przez pustyni?. Wszechobecny wiatr i piasek zmuszaj? ludzi do owijania g?owy chustk?. Robimy to samo, inaczej nie da si? oddycha?. Po drodze mijamy sklepy sklecone ze wszystkich mo?liwych odpadów, dzieciaki próbuj?ce co? sprzeda?. Wszyscy chc? zarobi?. W dali majacz? ?yse góry przys?oni?te mg??. Gdzieniegdzie wida? wsie, domy z gliny i stada kóz. Ka?da wie? ma swoj? studni?, przy której spotykaj? si? kobiety. Równolegle do drogi, któr? jedziemy, budowana jest droga asfaltowa. Sprz?t jest nowoczesny i mo?na zauwa?y?, ?e prace posuwaj? si? bardzo szybko. Czasem mijamy obóz UN. To daje nam poczucie bezpiecze?stwa. Nagle, na skutek zbyt szybkiej jazdy, wpadamy w po?lizg - o ma?y w?os nie l?dujemy na dachu. Ten kierowca nie ma wyobra?ni, od pocz?tku mu nie wierzy?am.
W ko?cu docieramy do Heratu. Widok miasta przypomina mi Indie, jednak wiej?cy wiatr i wszechobecny piasek zmieniaj? miasto, które wygl?da jak po wybuchu bomby atomowej. Ci??ko jest oddycha?. Momentami mam uczucie, jakby?my si? przenie?li do ?redniowiecza. Kto? prowadzi nas do hotelu (2 z?), lecz tu nie ma nawet toalety. Z pokoi, które s? pootwierane, wygl?daj? zaciekawieni Afga?czycy. Dowiadujemy si?, ?e to nie dla nas i ?e obok jest inny hotel. Faktycznie, ten drugi i pono? jedyny dla "bia?ych turystów" jest schludny i kosztuje 150A, czyli 1,5USD za osob?. Nie ma ?azienki, ale dla nas to ?aden problem, robimy sobie mandi (polewamy si? wod? z plastikowego naczynia w toalecie). I tak zaraz po wyj?ciu jestem spocona jak przys?owiowa mysz. Poznajemy grup? studentów i ich profesora, którzy jad? pomaga? przy odbudowie Kabulu. S? Afga?czykami urodzonymi w Iranie. Mówi? doskonale po angielsku. Przej?ci swoj? misj?, doradzaj? nam lot twierdz?c, ?e droga l?dowa jest niebezpieczna. Samolot kosztuje 50 USD. Mimo wszystko chcemy jecha? l?dem. Do pó?nej nocy rozmawiamy o problemach tego kraju. Hotel jest pe?en, oprócz mnie nie ma ?adnej kobiety. Noc jest koszmarna, jest tak duszno, ?e ?pimy prawie nago. Nie mo?emy ryzykowa? otwarcia drzwi. Chocia? wieje wiatr, temperatura si?ga powy?ej 40 st. C.