Wycieczka do M'baiki
Druga wycieczka to M'baiki. Ca?y kraj wygl?da podobnie, to sawanna, a chcieli?my zobaczy? jeszcze tropikalny las. Najbli?szy las jest w?a?nie w M'baiki. Mieszkaj?cy tam Pigmeje nie kusili nas zbytnio, bo spodziewali?my si?, ?e b?d? bardzo cepeliowi. Poprosi?em naszego dozorc?, aby obudzi? nas o odpowiedniej porze, pojecha? z nami na bazar na pi?tym kilometrze (Mamadou M'baiki) i pokaza? nam odpowiedni autobus. Autobus mia? dumn? nazw?: Galaxy. Nawet nie by? tak bardzo zat?oczony. Dach mia? wype?niony bu?kami, bo M'baiki nie ma piekarni. Kiedy odjazd? Zaraz. To znaczy, kiedy dok?adnie? No, za pó? godziny. Przesiedzieli?my w autobusie pó?torej godziny i ruszyli?my. Przy wyje?dzie z miasta posterunek. Sprawdzaj? paszporty. Nie wiadomo, po co. Nawet nie wiedz? przecie?, gdzie ta Polska jest, ani jak ten polski paszport wygl?da. Chyba ?e chodzi o to, by wszyscy widzieli, jak bia?y wysiada z autobusu i prosi wa?nego urz?dnika o zgod? na dalsz? jazd?. Z opowie?ci s?yszeli?my, ?e M'baiki to wa?na metropolia, a na miejscu okaza?o si?, ?e to powa?nie podupad?a metropolia. W mie?cie ko?czy si? asfaltowa droga, wi?c sprawia troch? wra?enie ko?ca ?wiata. Na bazarze zadziwia mnogo?? sprzedaj?cych i niewielka ilo?? sprzedawanego towaru. Kupuj?cych jeszcze mniej. Towar taki, ?e ?aden z miejscowych nie musi si? fatygowa? na bazar, aby samemu sobie znale?? w lesie par? bananów czy mango, z?owi? ryb? albo wyhodowa? troch? manioku. Sprzedawcy nie s? zbyt natarczywi, ale pozdrawiaj? nas, pytaj?c, sk?d jeste?my. Mo?emy zrobi? zdj?cie, ale za pieni?dze. Rezygnujemy. W mie?cie ludzie chc? by? fotografowani, czasem za pieni?dze, czasem nie. Na wsi jest trudniej. Miejscowi nie chc?, aby zabiera? ich wizerunek ze sob?, bo nie wiadomo, co fotograf zrobi z tym zdj?ciem - mo?e sprzeda Pigmejom, a mo?e sam u?yje do niecnych celów. Tylko dzieci s? naiwne i chc?, by je kto? przygarn?? albo chocia? zrobi? im zdj?cie, które zabierze ze sob?. Obeszli?my wsiowo-bazarow? cz??? miasta i poszli?my w gór?, zobaczy? dzielnic? administracyjno-ko?cieln?. Ko?o posterunku zatrzymali nas nudz?cy si? policjanci. Spytali, czy mamy zezwolenie na poruszanie si? w strefie górniczej. Strefa górnicza to z?oto i diamenty, które wyst?puj? tam w z?o?ach aluwialnych. Nie mo?na wi?c ogrodzi? kopalni, okre?la si? wi?c ca?y obszar jako stref? górnicz?, do której obcy musz? mie? specjalne zezwolenie Ministerstwa Górnictwa i Energetyki w Bangui.
M'baiki nie stanowi jednak strefy górniczej. Policja wciska nam kit. Do strefy by?my nawet nie wjechali, bo posterunki s? ju? na drogach. Policjant mówi? po angielsku. Pochwali?em go za ten angielski, co go niezwykle uradowa?o i poleci? sekretarce przygotowa? nam jednodniowe zezwolenia na pobyt w M'baiki, które wstemplowano nam zreszt? do paszportów. W oczekiwaniu na stemple rozmawiali?my swobodnie i okaza?o si?, ?e szef posterunku mówi te? po rosyjsku. Sugestia z naszej strony, ?e mo?e jest rosyjskim szpiegiem, zniszczy?a ca?? atmosfer? i wcale nie zosta?a potraktowana jako dowcip. Wr?czy? nam paszporty, ale po?egnali?my si? ch?odno. Wracamy o?mioosobowym mikrobusem. Jest nas w ?rodku siedemnastu. I kilku na dachu. Trzech, czterech? Mog? si? tylko domy?la? po cieniach. Ka?dy ma baga?, nikt na pró?no nie jedzie, nikt si? nie rusza, nie zmienia pozycji - jak usiad?, tak mu jest wygodnie; dostosowa? swoje cia?o do wolnych luk - gdyby si? poruszy?, musia?by je dostosowywa? na nowo. Autobus si? zatrzymuje na ka?de ??danie, nawet je?li kto? chce tylko pozdrowi? znajomych mieszkaj?cych w mijanym domu.
Ju? wcze?niej przeczytali?my w jakim? ameryka?skim przewodniku zdanie: "Je?li dotrzesz do Bangui drog? lotnicz? (czyli z Pary?a), mo?e ci? przerazi? n?dza tego miasta, ale je?li przyjedziesz tu drog? l?dow?, potraktujesz Bangui jak prawdziw? metropoli?". Po powrocie z M'baiki zrozumieli?my dok?adnie to zdanie. Wrócili?my do domu.