Zamieszkali?my w wynaj?tym murowanym domu o standardzie zupe?nie wystarczaj?cym. Zwracaj? uwag? kraty w oknach i solidne, wzmacniane drzwi.
- To zabezpieczenie przeciw z?odziejom?
- Nie, z?odziei u nas nie ma, odk?d policja ich od razu rozstrzeliwuje. To pami?tka po rozruchach par? lat temu.
I faktycznie, domy si? rzadko zamyka, wi?kszo?ci nawet nie ma jak zamkn??, nie mówi?c ju? o zamkni?ciu samochodów. Zamek i szyby to chyba ostatnie rzeczy, o jakich my?li jego w?a?ciciel.
Po naszym domu kr?ci si? masa ludzi. Odnosimy wra?enie, ?e oni sami si? mi?dzy sob? nie bardzo znaj? i gdyby kto? obcy przyszed?, te? móg?by napi? si? coli (przy okazji okazuje si?, ?e coca-cola w skrócie to "koka", a gdy poprosimy o "col?", dostaniemy orzeszki kola). Ale to tylko pozór; niewprawne oko nie widzi jeszcze granicy mi?dzy rodzinami, nie potrafi dojrze? porz?dku w ba?aganie. W ogródku dziecko bawi si? ma?pk? kapucynk?, ?ci?ni?t? w pasie sznurkiem. ?artowali?my, ?e Towarzystwo Opieki nad Zwierz?tami mia?oby tu co robi?. Pó?niej zorientowali?my si?, ?e Towarzystwo Opieki nad Lud?mi te? by si? nie nudzi?o...
Otworzy?em bram? na par? centymetrów - nic; wi?c szerzej - nadal nic, wi?c wychodz? na zewn?trz, a tam ?wiat, jaki móg?by si? tylko przy?ni?.
Pierwsze wra?enia
Dosta?em eskort? z?o?on? z dwóch miejscowych ch?opaków bardzo zadowolonych ze swej funkcji. Davidowi, kierowcy, da?em do potrzymania aparat fotograficzny Zenith, co wprawi?o go w bardzo dobry nastrój. Ju? nast?pnego dnia po zaproszeniu Davida i Abegi do dyskoteki da?em sobie spokój z ich towarzystwem widz?c, ?e to wszystko raczej dla poprawy presti?u eskortuj?cych ni? bezpiecze?stwa eskortowanego. W dyskotece wra?enie zrobi?a na mnie filigranowa chodz?ca reklama pasty do z?bów, otwieraj?ca sobie z?bami piwo. (...)
Granic? z Kongiem stanowi rzeka Oubangi. Granic? mo?na przekracza? bez problemów i cz?sto si? z tej mo?liwo?ci korzysta. W powszechnym u?yciu s? pirogi wyci?te z jednego pnia, d?ugie na kilka i kilkana?cie metrów, nap?dzane jednym wios?em. P?ywaj? te? ma?e kilkunastometrowe, drewniane, p?askodenne stateczki z silnikiem. Zazwyczaj wo?? kaw?. Nie ma tu plastykowych ?ódek, jest kilka stalowych barek do przewozu paliw. Benzyn? dowozi si? z Point Noire lub z Konga. W ogóle wszelkie produkty przemys?owe przywozi si? co najmniej z Kamerunu, nawet piwo Guiness, wod? mineraln? i herbat?. Oubangi to g?ówna droga transportowa. W porze deszczowej trudno liczy? na drogi l?dowe i wówczas rzeka staje si? jeszcze wa?niejsza. W porze suchej wystaj?ce kamienie utrudniaj? wi?kszym statkom poruszanie si?, ale za to wtedy drogi s? lepsze. Woda w rzece jest na tyle czysta, ?e w porze deszczowej podobno nie pasteryzuje si? piwa, ale trudno w to uwierzy?. W ka?dym razie piwo pili?my, a wod? z rzeki z powodu ameby i podobnych stworze? - nie.
Jeszcze tego samego dnia pojechali?my na wycieczk? wokó? Bangui. Mijali?my wi?zienie za?o?one przez Bokass?. To faktycznie do?? ponura budowla. Jak wsz?dzie w tropiku, nieu?ywany budynek b?yskawicznie porasta glonami i ro?linami. Dalej ko?ció? i cmentarz misjonarzy. ?adny ten cmentarz, chocia? trudno oprze? si? wra?eniu, ?e ci, którzy s? tu pochowani, nie rozpropagowali specjalnie katolicyzmu, a mo?e po prostu miejscowi katolicy le?? gdzie indziej...