Cz??? 3. Koniec ?wiata
Dworzec Po?udniowy w Teheranie przypomina nieco katowicki Spodek. Sprzed okr?g?ego budynku wyruszaj? autobusy jad?ce w kierunku Pakistanu. Naganiacze szybko wy?awiaj? nasze blade twarze z t?umu podró?nych. Propozycje s? dwie - pojazd z klimatyzacj?, który odje?d?a za 3 godziny, lub wyruszaj?cy za 15 minut stary, niech?odzony mercedes. Nieopatrznie przystajemy na drugi wariant.
Im dalej na wschód, tym podró? staje si? ta?sza. Za 1600 km p?acimy po 4 dolary. Kolorowy autobus wygl?da jak element scenografii z kreskówek Disneya. Dostajemy miejsca na samym ko?cu. Za nami znajduje si? tylko ?ó?ko dla kierowców. Rado?nie spogl?damy na otwierane okna - b?dzie przewiew, jako? wytrzymamy.
Sauna na kó?kach
Zanim ostatecznie opuszczamy dworzec, kierowca dwukrotnie okr??a budynek, zyskuj?c tym samym dodatkowych pasa?erów. Stanowimy dla nich niez?? atrakcj?. Najpierw ogl?daj? nas niczym rzadkie okazy w zoo, dopiero pó?niej zajmuj? wolne miejsca.
Marzenia o przyjemnym ch?odzie szybko pryskaj?. Spróbujcie otworzy? okno na ?rodku pustyni, a zrozumiecie, o co chodzi. Nie do??, ?e do ?rodka wciskaj? si? tumany brunatnego kurzu, to gor?cy powiew uniemo?liwia oddychanie. Podobnych wra?e? mo?na chyba do?wiadczy? otwieraj?c drzwi pieca hutniczego.
Pomocnik kierowcy kr??y co chwila pomi?dzy siedzeniami, roznosz?c w czerwonym dzbanuszku lodowat? wod?. Zapasy ?yciodajnego p?ynu odnawiane s? na postojach. W beczce na przodzie pojazdu za ka?dym razem l?duje pot??na bry?a lodu, starannie odwa?ona przez ulicznego sprzedawc?. Widz?c nasze zmarnowane miny, m??czyzna za którym? razem oznajmia, ?e prawdziwe piek?o zacznie si? dopiero w Pakistanie.
O?rodek psychiatryczny
Lepiej nie zostawa? tu na d?u?ej. Uzbek spotkany w Teheranie mia? ca?kowit? racj? - koniec ?wiata. Najwy?szym budynkiem w Zahedanie jest chyba czteropi?trowy hotel, w którym si? zatrzymujemy. Pozosta?a cz??? miasta to niewielkie, brzydkie chatki poustawiane rz?dami wzd?u? zakurzonych uliczek.
Siedz?cy na kraw??nikach tubylcy wodz? za nami m?tnym wzrokiem, przesuwaj?c w r?kach paciorki muzu?ma?skich ró?a?ców. ?mierteln? cisz? przerywa jedynie przeje?d?aj?cy od czasu do czasu samochód i skrzypienie z?batek przy nienaoliwionych trybach rowerów. Wydaje nam si?, ?e jeste?my w jakim? o?rodku dla psychicznie chorych. Smutni mieszka?cy maj? na sobie dwucz??ciowe ubrania, przypominaj?ce szpitalne pid?amy.
Powód, dla którego zatrzymujemy si? w tym mie?cie, to 90 kilometrów pozosta?e do kolejnej granicy. Przej?cie czynne jest tylko do godz. 13. Niestety, jest ju? grubo po po?udniu. Z zamiarem dostania si? do Pakistanu musimy poczeka? do nast?pnego dnia.
Mo?e opium?
Jedynym cz?owiekiem mówi?cym w miar? dobrze po angielsku jest m??czyzna sprzedaj?cy w przyhotelowej restauracji. Za?atwia za nas formalno?ci w recepcji i zaprasza na pocz?stunek. Pierwszym towarem, jaki wyci?ga spod lady, jest niewielka bry?ka opium.
Hotelu Abuzar nie poleca?bym najgorszemu wrogowi. Wentylacja nie dzia?a, a jedyny prysznic, z którego cieknie woda, znajduje si? na parterze, w bocznej cz??ci budynku. ?eby si? wyk?pa?, trzeba zabra? ze sob? ?rodek owadobójczy. Jeszcze lepszy by?by m?otek. Niebieskie robale pe?zaj?ce wzd?u? odpadaj?cych kafelków maj? po 2 cm d?ugo?ci.
Legalna coca-cola
Jest ranek, 10 lipca. Dok?adnie tydzie? wcze?niej wsiadali?my do poci?gu relacji Przemy?l-Wroc?aw, teraz wciskamy si? do osobowej toyoty, która ma wywie?? nas z Iranu. Kierowca postanawia zabra? na pok?ad 5 pasa?erów. Chc?c nie chc?c, poznajemy wi?c Japo?czyka o trudnym do wymówienia imieniu.
Wskazówka pr?dko?ciomierza praktycznie nie schodzi poni?ej setki. Szybko stajemy przed ostatnim portretem Chomeiniego, by po krótkiej odprawie znale?? si? w pakista?skiej wiosce Taftan.
Witaj? nas kozy poszukuj?ce k?pek suchej trawy na spalonej s?o?cem ziemi. W sklepiku-restauracji, oganiaj?c si? przed muchami, legalnie pijemy coca-col?. Brodaci m??czy?ni zabieraj? tymczasem nasze baga?e, by umie?ci? je na dachu pstrokatego autobusu. Plecaki l?duj? obok drewnianych skrzynek i plastikowych beczu?ek na wod?.