Ca?a afera z biletami bierze si? st?d, ?e w Pakistanie bilety mo?na kupi? dopiero na godzin? przed odjazdem poci?gu. Jestem dwie godziny przed, a kolejka jest ogromna. Na szcz??cie (!) bileter pami?ta mnie z wczorajszej rozmowy i wo?a do okienka obok. Dostaj? trzy ostatnie miejsca obok siebie, w tym jeden "board", czyli mamy spanie na zmian?.
Jeste?my w Quetcie. Poci?g jecha? 30 godzin. A? wstyd powiedzie?, ale jestem wyspany. Po raz pierwszy odk?d jestem w podró?y. Otó? w Quetcie nie ma przechowalni baga?u i poszed?em do mojego "znajomego" oficera, tego samego, który w tamt? stron? pomóg? mi kupi? bilet. Bez problemu zostawiamy u niego baga? i idziemy "w miasto". Quetta jest tak brudnym i zadymionym miastem, ?e nawet niektóre miasta indyjskie okazuj? si? "czyste". Znale?li?my autobus, kupili?my bilety i poszli?my na obiad. ?o??dek znów daje mi w dup?. Czy?ci mnie "a? mi?o", paleta barw nieograniczona. Nie wiem, co to jest, ale:
1. Mam ju? naprawd? dosy? k?opotów z ?o??dkiem.
2. Znów si? o niego boj?.
3. Kosztuje mnie to za du?o pieni?dzy.
Autobus jest lepszy ni? poprzednim razem. Jest czystszy i nie tak zagracony. Cena ta sama. Jad? z nami Talibowie. Jeden mówi ?amanym angielskim, wszyscy doskonale po rosyjsku. Mój s?siad to Irakijczyk - beznarodowiec. Nie ma paszportu i przy wszelkich (licznych) kontrolach policyjnych jest nie?le wystraszony. Raz musieli?my i?? do jakiego? posterunku pokaza? paszporty i wizy, a on... poszed? "za potrzeb?". By?a noc i nikt nie widzia?, ?e omin?? posterunek.
Zrobi?em sobie g?odówk?, pó?niej zjad?em roti z d?emem i ju? jest dobrze. Do?wiadczenie ka?e mi zapyta? "na jak d?ugo". W jelitach cisza, od 10 godzin nie by?em "w toalecie".
W Zahedanie jeste?my o 12.00, o 13.00 mamy autobus do... Esfahanu. Tak, decyduj? si? zaryzykowa? i jeden dzie? sp?dzi? w Esfahanie i co? zobaczy?. W ko?cu, kiedy znów b?d? w Iranie? Mo?e nigdy, ale dziwnie nie chce mi si? w to wierzy?.
Esfahan. Jestem w?a?nie w najpi?kniejszym budynku, jaki widzia?em. Pi?kny meczet, w którym zrobi?em jakie?... 30 zdj??. Naprawd? jestem pod wra?eniem. Bilet kosztowa? 3 USD, co jest niczym jak na bilet, ale w moim bud?ecie zrobi? spor? dziur?. Czesi zapragn?li po?azi? po sklepach (!) kupi? "souvenir" i da?em sobie chwilowo z nimi spokój. O 22.00 mamy autobus do Teheranu. B?dziemy tam gdzie? ok. 5 rano i MUSIMY znale?? autobus do Stambu?u. Przynajmniej ja.
Kobiety zwykle podró?uj? z wielkimi baga?ami-workami, które, nie wiedzie? czemu, "upychane" s? wewn?trz autobusu - nigdy w baga?niku, w którym podró?owa? tylko mój plecak.
Wi?kszo?? spotkanych kobiet wspólnie z kierowcami autobusów zajmowa?a si? przemytem. Przemyca?y dos?ownie wszystko. Sam by?em ?wiadkiem przemytu du?ej ilo?ci ameryka?skiej pasty do z?bów i tajwa?skich... ?rubokr?tów. Okazuje si?, ?e dla szarych ludzi produkty zagraniczne symbolizuj? lepszy ?wiat. D?ugo?? podró?y zawsze jest uwarunkowana ilo?ci? tych?e worków, gdy? ka?dy patrol policji kontroluj?cy autobus (?rednio co 150 - 200 km) dok?adnie sprawdza ich zawarto??... Bezwzgl?dnie...
Ca?kiem sprawnie idzie mi nauka perskiego (farsi). Umiem ju? kilkana?cie prostych zwrotów, których u?ywanie daje mi t? korzy??, ?e np. w sklepach p?ac? mniej ni? moi angloj?zyczni Czesi. W Iranie czuj? ju? powiew Europy: czyste ulice, cisza, "normalne" jedzenie, lody... Mo?e za sze?? dni b?d? w domu. Po raz ostatni w swej podró?y musz? zaufa? memu szcz??ciu. Tak ma?o zale?y ode mnie. Znam tras?, ewentualne przesiadki, ale nic nie mog? zrobi?, by sobie pomóc.
W podró?y cz?owiek wyrabia w sobie ma?e potrzeby, jedzenie robi mu dobrze. Pami?tam moj? coca-col? w Namche Bazaar. Nie chodzi?o tu o firm? (brrr), ale o co? innego ni? woda. Co? ze smakiem innym ni? herbata, co? z gazem. Tak samo czuj? si? teraz. Zjad?em w?a?nie co? na wzór hot-doga i popi?em czym? w rodzaju ira?skiej "fanty" i poczu?em si? jak w centrum cywilizacji pó?nocnoatlantyckiej. To straszne, ale tak bardzo jestem do niej przywi?zany, tak bardzo uzale?niony. Mog? bez niej ?y?, ale tylko przez jaki? czas. To naprawd? smutne.