14.10.97 Pierwszy dzie? w Himalajach. Wita mnie mg?a. Dochodz? do Shivalaya i czuj?, ?e co? siedzi mi w ?o??dku. Pij? herbat? i próbuj? i?? dalej. Mój ?o??dek jednak krzyczy. Nie mam si?y zrobi? kolejnego kroku. Siadam na trawie, opieram si? o plecak i momentalnie zasypiam. Nie wa?ne, czy mnie okradn?. Musz?. Gdy otwieram oczy, okazuje si?, ?e spa?em jak?? godzin?. Ciekawe, ilu ludzi przesz?o obok, niezainteresowanych. Dwie?cie metrów dalej znajduj? schronisko. Znów id? spa?. Nie mog? je?? niczego, pij? tylko herbat?. Po raz drugi chcia?bym obudzi? si? w domu. Ten pierwszy dzie? ujawnia mi, ?e mój plecak jest za du?y. Obfito?? "restauracji" i teeshop'ów powoduje, ?e po?owa mojego sprz?tu jest tu niepotrzebna.
Na prze??czy Lamjura La spotykam Hiszpanów. Trójka "m?odych" i Antonio. Ma 59 lat i ?miga z nami bez problemów. Pytam, jak to mo?liwe. Odpowied? jest zaskakuj?co prosta - ma za sob? ok. 20 maratonów. Tylko pozazdro?ci?. Do Ringmo mamy za sob? 11 godzin w?drówki.
Po trzech dniach dochodzimy do Namche Bazaar i tu nasze drogi si? rozchodz?. Same Namche jest obrazem komercji. Jestem we wsi po?o?onej na wysoko?ci 3440 metrów, do jakiejkolwiek drogi jest 5-6 dni w?drówki, a tym czasem: piekarnia, telefony satelitarne, klinika masa?u dla "trekerów", hotel z pompowanym tlenem! Bo?e! Enklawa cywilizacji, wynaturzona w 100 procentach. Nie tego chcia?em. Nie tego.
W Namche spotykam pierwszych Polaków. Poznajemy si?, bo b?d?c lekko wkurzony daj? temu upust po polsku. Gdy jeden z nich zaczyna mówi? do mnie po polsku... nic nie rozumiem. Sp?dzamy bardzo "pozytywny" wieczór. Tego mi by?o trzeba.
Przewodniki radz?, by zosta? tu jeden dzie? dla aklimatyzacji. Nigdy. Uciekam do nast?pnej wsi i ostatecznie zostaj? w Phunki, jakie? 4 godziny od Namche. Ca?y dzie? sp?dzam na nicnierobieniu. Rozmawiam z dwoma Hindusami o indyjskich Himalajach, o Ladack. Jest tam pono? bardziej "dziko" ni? tu. Jednak co? mi mówi, ?e zanim znów b?d? mia? pieni?dze na wyjazd, minie wystarczaj?co du?o czasu na powstanie wielu wsi namchepodobnych. Zarazili?my tych ludzi nasz? cywilizacj? i naszymi pieni?dzmi. Teraz chcemy od tego uciec i wci?? jeste?my o pó? kroku z ty?u. Oto cena bycia bia?ym cz?owiekiem. Komercja kroczy za nami jak zaraza. Dostrzegamy w prostocie ich ?ycia co?, co utracili?my. Oni widz? w naszym ?yciu cel. Jeszcze nie dostrzegaj? brzydoty naszej cywilizacji. Wierz? w nasze nieskomplikowane ?ycie i w naszym ?wiecie upatruj? Ziemi Obiecanej. Rezygnuj? z tradycji na rzecz podrabianych dresów. Wszystko po to, by by? bardziej podobnymi do nas. A my, z u?miechem, wciskamy im t? komercj? i za ich pieni?dze próbujemy kupi? sobie troch? pierwotno?ci. Tak?e komercyjnej.
W Phunki spotykam trójk? Polaków. Jedyne, co mo?na o nich powiedzie?, to tylko tyle, ?e o swym tragarzu mówili "dziki" lub "brudas". Có?...
Jutro czeka mnie podej?cie do Tengpoche. Je?eli b?dzie dobra pogoda, mo?e zobacz? Everest, prawie na pewno Ama Dablam.
Po trzech godzinach podej?cia jestem w Tengpoche. To w?a?nie tu mie?ci si? klasztor, w którym znajduj? si? domniemane szcz?tki yeti. Góry w chmurach, ale "widz?" Everest. Jest gdzie? tam, za t? chmur?. Czuj? go.
Wychodz? z Tengpoche. Przed sob? mam Ama Dablam i id? w jej kierunku. I tu w?a?nie myl? ?cie?ki, przechodz? na lew? stron? rzeki i id? jak?? dró?k?. Jeszcze nie wiem, ?e to nie ta droga. Nagle ko?czy si? ?cie?ka i zaczyna si? las.
To nie jest zwyk?y las. Nikt, kto nie przedziera? si? przez m?ode rododendrony, tego nie zrozumie. Ga??zie hacz? o wszystko, ale nie mam si?y podej?? wy?ej, gdzie jest tylko trawa. Po drugiej stronie widz? szlak, przetart? drog?, bez krzaczka. Brn? dalej. Wed?ug mapy, za "chwil?" powinienem schodzi? w dó?, do rzeki. Jest ?cie?ka, las si? ko?czy. Te dwa kilometry szed?em dwie godziny. Dochodz? do mostu, ale nigdzie go nie wida?! Po prawej stronie wci?? wida? Ama Dablam. Dopada mnie mg?a, prawie nic nie widz?, ale id? "szlaczkiem" i zak?adam, ?e szybciej zabij? si? o zabudowania wsi, ni? j? omin?. ?cie?ka idzie w gór?, jest mordercza, kopi? si? w czym?, co wygl?da jak ?wir. Chwil? pó?niej dopada mnie Strach. Jest mi zimno, jestem g?odny i zm?czony. Od 7 godzin jad?em tylko musli. Nie mam si?y. Po raz pierwszy w ?yciu boj? si? (mo?e nawet licz? z tym), ?e umr?. Zapomnia?em, po co tu jestem. Dopada mnie zoboj?tnienie. Wszystko si? sko?czy.