Gdy w listopadzie '96 mój kumpel powiedzia? "jed?my w Himalaje", pomy?la?em, ?e równie dobrze móg?bym próbowa? pojecha? na Ksi??yc. Jednak dwa miesi?ce pó?niej wiedzia?em, ?e to zrobimy. Mieli?my ca?y plan i szukali?my sponsora. Nie znale?li?my go i brakuj?c? kas? po?yczy?em.
Tak si? z?o?y?o, ?e ostatecznie pojecha?em sam. Pocz?tkowo by?o to dla mnie przera?aj?ce, ale ju? nie mog?em (i nie chcia?em) si? wycofa?. Ostatecznie okaza?o si? to moim b?ogos?awie?stwem.
Prawie ca?e opowiadanie pisa?em na bie??co. Tylko niektóre fragmenty by?y pisane ju? w Polsce, ale to chyba one najlepiej przedstawiaj?, jak si? wtedy czu?em.
A by?o to mniej wi?cej tak.
27.09.97 Jad? do Stambu?u. W autobusie prawie wszyscy mówi? o cenach dresów i... pij? wódk?. Wci?? gra "turkopolo". Jestem tak spi?ty, ?e od kilkunastu godzin nic nie jad?em. Do granicy w?gierskiej towarzystwo jest ju? nie?le wstawione. Wszyscy wszystkich ?ciemniaj? i nie ma znaczenia, jak du?a jest mi?dzy nimi ró?nica wieku. Oto obraz polskiego turysty-handlarza. Poni?aj?ce? Hm, kiedy?, w Czechach, sprzedawca w sklepie dowiedziawszy si?, ?e jestem z Polski, zapyta? tylko, ile chc? kupi? wódki. Dzi?kuj? wszystkim rodakom, którzy przyk?adaj? codziennie do tego r?k?. Oby "Bozia" im j?...
Stambu? jest pe?en Rosjan. Ka?dy w?a?ciciel sklepu odzie?owego mówi po rosyjsku, pono? par? lat temu mówi? po polsku.
Stambu? jest pe?en meczetów. Jest ich tyle, ?e mo?na si? bez problemu zgubi?. Mo?na by sp?dzi? tu rok i by?oby ma?o.
Jeszcze w autobusie z Katowic spotka?em studentów jad?cych do Teheranu, w?a?nie kupili?my bilety i o 13.00 mamy odjazd. Jak si? okazuje, nie jest to takie proste, jest 14.30, a my jeszcze nie odjechali?my. Zacz??a si? Azja.
Ca?y czas zbli?amy si? do granicy. Droga wiedzie pomi?dzy surowymi ska?ami pe?nymi kurdyjskich kryjówek. Labirynty znane tylko partyzantom. Wstaje s?o?ce. Pierwszy azjatycki ?wit wita mnie widokiem czo?gów stoj?cych co kilka kilometrów wzd?u? naszej drogi. Gdzie? tam, po?ród tych ska? ?yje naród walcz?cy o sw? wolno??. Partyzanci nazywani mordercami. Przeciw nim stoi dwumilionowa, dobrze uzbrojona armia.
Jeste?my na granicy. Wszystkie budynki oplakatowane podobiznami partyzantów - "Wanted for murder". W oddali wida? Ararat. Jest tak cudowny, ?e bez problemu mog? wyobrazi? sobie stoj?c? na niej Ark? Noego. Nie ma w Europie takiej góry. Tak bardzo uduchowionej.
Po ok. 48 godzinach od wyjazdu z Stambu?u (7 godzin na granicy) jeste?my w Teheranie. Musz? dosta? si? na inny dworzec i tu nasze drogi si? rozchodz?, od tej chwili zostaj? SAM. Teheran ma to do siebie, ?e podró? taksówk? jest czym? tak wyj?tkowym, ?e trzeba to zrobi?. Nic nie pozwoli zobaczy? ?ycia ulicy tak jak przejazd tym pojazdem. Zaczyna si? od tego, ?e trzeba umówi? si? z kierowc?, by nie bra? nikogo "na ?ebka". Kosztuje to maj?tek, ale mo?na skupi? si? na widoku, a nie np. na czyjej? r?ce na kolanie... No i jest du?o szybciej. Nast?pny etap to szok. Szok wywo?any brakiem pasów bezpiecze?stwa, lusterek i migaczy. Tak wygl?daj? w?a?ciwie wszystkie stare samochody, które stanowi? jakie? 99% ogó?u. Prawie wszystkie pochodz? sprzed rewolucji i nikomu nie przeszkadza, ?e s? ameryka?skie. Nast?pnie przechodz? ekspresowy kurs przepisów ruchu drogowego. Np. jedyny przepis dotycz?cy w??czenia si? do ruchu lub wyje?d?ania z bocznej ulicy to przepis KLAKSONOWY: "je?eli dostatecznie g?o?no tr?bisz, mo?esz jecha?".
Po 24 godzinach jestem w Zahedanie. Po drodze, na ka?dym postoju robi?em za sensacj?. Bia?as, sam, w d?ugich w?osach... taki ameryka?ski. Pierwsze pytanie: "Czy jestem z Niemiec?". Pa?aj? wyra?n? niech?ci? do naszych s?siadów. Gdy mówi?, ?e jestem z Lachestanu (czyli naszej kochanej Polski), okazuj? si? bardzo mi?ymi lud?mi. W samym Zahedanie wychodzi na jaw, ?e wymieni?em za ma?o pieni?dzy i mam tylko dolary. W Iranie to problem, gdy? ludzie ich nie chc? lub wymuszaj? wy?sz? cen? ni? w rialach. Dzi?ki temu p?ac? 10 USD za taksówk? do granicy zamiast 30.000 riali (ok. 6 USD). Z Teheranu do Zahedanu jest 1600 km i zap?aci?em 20.000 riali!!! Nic nie mog? zrobi?.