Znów w Namche. Oczywi?cie, nic si? nie zmieni?o. Po co? Dlaczego? W Thama Lodge (POLECAM!) spotykam Marka. Mi?y facet z Londynu. Sp?dzamy ca?y dzie? na nicnierobieniu. Siedzimy na s?o?cu i ca?y dzie? jemy. Wszystko. Kolejne dwa dni sp?dzamy w powolnej i bezstresowej w?drówce do Lukli. Gdy nocujemy w Phakding, wszyscy rozmawiamy o ?wi?tach i wigilijnym ?arciu. Mark b?aga, by?my przestali, bo on w Londynie b?dzie dopiero na wiosn? 99. W Lukli si? rozstajemy - on leci do Kathmandu samolotem, ja pieszo. Tego samego dnia spotykam Makoto - Japo?czyka z Osaki, który w?a?nie si? ?amie, czy nie wróci? do domu. Jest od 14 miesi?cy w podró?y. Razem wracamy do Kathmandu. Po drodze robimy rekordowe podej?cie - 1503 metry w 3,5 godziny. Có?, hemoglobinka z 5 tysi?cy robi swoje. Ob?eramy si? jaczym serem i opijamy herbatk?. W ka?dym schronisku "zaliczamy" przepyszny dal bath. Rozpusta. Docieramy do Kathmandu. Mako jest ju? pewien, ?e wraca do domu. W niedziel?. Ja mam autobus w sobot?. Strzelamy "misiaczka" i wymieniamy adresy.
8.11.97 Trzeba wyje?d?a?. Czeka mnie dwutygodniowy powrót do domu. Tylko ?e teraz nie wiem, gdzie to naprawd? jest. Mo?e w?a?nie wyje?d?am z domu. Jeszcze nie wiem. Powoli ?egnam si? z Kathmandu. Ostatnie wizyty w ksi?garniach, na Durbar Square. Obszed?em jeszcze raz ca?y Thamel. Wiem, ?e tu kiedy? wróc?. "Zobaczy? Nepal i... wróci?". ?api? si? na nocny autobus, rano z granicy jad? Gorakhpur i dwie godziny pó?niej odje?d?am poci?giem do Amritsar, do granicy. Chcia?bym zd??y? przej?? granic? jeszcze jutro, gdy tam dojad?.
10.11.97 Kolej indyjska nie da?a mi ?adnych szans. Poci?g przyjecha? 6 (sze??) godzin za pó?no, zanim dosta?em si? do granicy by?a 16.00 i zamkn?li mi j? przed nosem. Musz? czeka? do 10.30 rano.
Znalaz?em hotel i go?? pozwoli? mi przespa? si? na pod?odze za 50 rupii. Tak wi?c wymieniam ca?e 2 USD z pakietu na czarn? godzin?. Nie ufam tym ludziom, chocia? s? dla mnie mili. Wsz?dzie w?sz? pedalstwo (to mi zosta?o po przygodach w Iranie i Pakistanie). Przy ka?dej okazji opowiadam o mojej dziewczynie, bo oni przy ka?dej okazji si? o ni? pytaj?. W?a?nie celnicy "postawili" mi herbat? i zaproponowali, ?ebym przespa? si? w ich office, ale podzi?kowa?em, bo najzwyczajniej si? boj?. S? dla mnie zbyt mili.
Podró?owanie samemu ma ten plus, ?e wielu ludziom jest ci? szkoda i ch?tnie, a zarazem sami z siebie ci pomagaj?. Jak chocia?by dwaj Francuzi, z którymi w?a?nie zajadam kolacj?. Tak po prostu zapytali, czemu nic nie jem. Gdy im powiedzia?em, ?e po prostu nie mam ju? pieni?dzy, zawo?ali "szefa kuchni" i kazali mu przynie?? taki sam obiad, jak dla nich: ry?, chapati i... porcja kurczaka! Kolejna rzecz, której nauczy?em si? w podró?y - bra?.
A teraz spa?. Oby szcz??cie nadal mnie nie opuszcza?o.
No i sta?o si?. Rzygam jak ?winia darmow? kolacj?. Czuj? si? naprawd? ?le i naprawd? si? boj?. Wypi?em czarn? herbat?, zjad?em dwie pomara?cze i mia?em to w sobie jakie? 3 minuty.
11.11.97 Niespodziankom nie ma ko?ca. W?a?nie spotka?em dwóch Czechów, którzy... wracaj? t? sam? drog? co ja! A zatem nie wracam sam. Teraz wiem, ?e musia?em wczoraj zosta? na granicy. Szcz??liwe jest dla mnie nawet to, ?e par? dni wcze?niej ukradli jednemu z nich paszport i "dzi?ki" temu dopiero dzi? dotarli do granicy. Przej?cie granicy zaj??o nam wystarczaj?c? ilo?? czasu, by nie zd??y? na ostatni poci?g do Quetty.
Szcz??cie dopisuje mi ju? a? zanadto (nadmiar szcz??cia zawsze mnie niepokoi), pytanie brzmi: JAK D?UGO? Czesi wpadli na pomys?, ?eby?my spali "na krzywy ryj" w stacyjnym waiting room'ie. W?a?nie przyszed? intendent i kaza? nam i?? do szefa stacji po pozwolenie. Moja historia z zamkni?t? kas? (prawdziwa) i ch?ci? kupienia drogich biletów (nieprawdziwa, ale tylko takim pasa?erom przys?uguje miejsce w waiting room'ie) podzia?a?a i szef da? mi pozwolenie. Oczywi?cie, jaki? pseudointendent próbowa? wy?udzi? od nas po 50 rupii "za pozwolenie", ale na pocz?tku udawali?my, ?e nie mówimy ani po angielsku, ani w urdu. Teraz, kiedy mamy pozwolenie bardzo (!) brzydko powiedzieli?my mu (po angielsku), ?eby sobie poszed?.