Pierwszymi napotkanymi mieszka?cami sawanny s? s?onie. Poruszaj? si? bezszelestnie, na pocz?tku te wi?ksze, pó?niej mniejsze i jeszcze mniejsze, z matkami, a na ko?cu najwi?ksze - to przewodnicy stada, którzy os?aniaj? swoj? rodzin?. Ma?e s?oni?tka s? beztroskie, wygl?daj? jak gumowe maskotki, poruszaj? si? jak pijane. Pl?cz? im si? nogi i zwisaj?ce bezw?adnie tr?bki. Stoimy i obserwujemy t? rodzink? z odleg?o?ci 10 metrów, gdy panuje idealny spokój, s?onie zbli?aj? si? na odleg?o?? 3 metrów, ale przy tej odleg?o?ci to one zachowuj? szczególn? ostro?no??, podnosz?c wysoko tr?b? i wachluj? wielkimi uszami. To znak, ?e nie ma ?artów, teraz nie wolno wykonywa? nieprzewidzianych ruchów - wbrew pozorom s?onie poruszaj? si? bardzo szybko i atakuj? zdecydowanie. Ale je?li nie wejdzie si? im w drog?, nie próbuj? atakowa?, mog? jednak przestraszy? na przyk?ad nag?ym rykni?ciem, które w rzeczy samej przypomina gr? na tr?bce. Czasem dla ?artu, a tak?e postraszenia intruza sypn? piachem z tr?by. Gdyby s?o? chcia? naprawd? zaatakowa?, biada temu, kto stanie na jego drodze - stratuje, zadepcze, a wszystko ze strachu.
Dalej po drodze napotykamy straszny widok. To cia?o m?odego s?onika, do po?owy zjedzone, które otoczy?a rodzina hien. Trudno znale?? wyt?umaczenie tego widoku, znaj?c zwyczaje s?oni, ich si?? i opieku?czo?? wobec m?odych. Dlaczego matka tego ma?ego nie uratowa?a go przed ?mierci? w tak m?odym wieku? To zdarzenie zasmuci?o nas bardzo, jednocze?nie pozostawiaj?c pytanie bez odpowiedzi.
Wracamy do obozu, na sto?ach czeka angielskie ?niadanie: jajka na bekonie, fasolka, tosty i d?em. Zaczyna si? niemi?osierny upa?, poranne ptaki cichn?, tylko gdzie niegdzie rozbrzmiewa jakby ciche gruchanie. Teraz czas na poranny prysznic. Jak?e jest cudownie, kiedy czujemy, jak z nieba leje si? ?ar, a my polewamy si? zimn? wod?, goli pod afryka?skim niebem w sercu afryka?skiej "puszczy".
Nast?pnym nieobowi?zkowym punktem naszego programu jest wyjazd do Bawolego ?ród?a. Zabieramy kostiumy i jedziemy. Upa? daje si? coraz bardziej we znaki, tylko p?d powietrza podczas jazdy och?adza nas. W oddali, jak fatamorgan? widzimy malutkie oczko wodne - to w?a?nie Bawole ?ród?o. Powsta?o ono podczas II wojny ?wiatowej, kiedy pocisk zrzucony z samolotu rozerwa? ziemi? i nagle spod niej trysn??a woda.
Zrzucamy z siebie ubrania, Alois jest pierwszy. Z okrzykiem hurra! jak dzieci wskakujemy do wody. Dooko?a toczy si? spokojne ?ycie afryka?skiej sawanny. Nieopodal przechadzaj? si? zebry... Woda jest krystalicznie czysta i zimna...
Po powrocie do obozu czeka nas zas?u?ony wypoczynek - lunch i sjesta. Rozmowy z kucharzem i rangersami. To stra?nicy, którzy dzie? i noc w ukryciu strzeg? naszego obozu przed niepowo?anymi go??mi - odwiedzinami zwierz?t. Oczywi?cie, nie b?d? do nich strzela?, ale w razie zbli?aj?cych lub przechadzaj?cych si? obok zwierz?t, dbaj? oni, aby nikt nie sp?oszy? ich lub przypadkiem nie wpad? w panik?, staj?c ze? oko w oko.
Ale prawdziwe wielkie safari rozpocz?? si? mia?o dopiero w Masai Mara. Zbli?a? si? koniec wieku. Nikt si? nie spodziewa?, ?e na prze?omie grudnia i stycznia, w pe?ni afryka?skiego lata, b?d? pada?y tak ulewne deszcze, ?e ?aden samochód nie b?dzie móg? przemierzy? tego parku. ?aden - oprócz naszego trucka. Woda la?a si? z nieba jakby urwa?y si? chmury, zalewa?a drog?, która zamienia?a si? w rw?c? rzek?. Nie wiadomo by?o, w któr? stron? jecha?, gdzie ko?czy si? droga, a zaczyna ??ka. Gdy zwalniali?my cho? na chwil?, pr?d wody spycha? nasz kilkutonowy pojazd z drogi i wówczas czuli?my, jak zapadamy si? w grz?ski grunt. Gdy zje?d?ali?my na b?otniste pobocze, ko?a kr?ci?y si? w miejscu. I to by?o najgorsze. Wysiadanie, zdejmujemy buty, podci?gamy spodnie jak tylko si? da wysoko i skok do wody. Na szcz??cie by?a ciep?a jak zupa. Alois dyryguje akcj?, podk?ada kratownice, m??czy?ni ?api? za ?opaty i odkopuj? ko?a. Alois le??c pod samochodem wygrzebuje co? spod kó?. Lekko wypychamy samochód z miejsca. B?oto chlapie na wszystko dooko?a, jeste?my kompletnie mokrzy, ub?oceni, ale wyje?d?amy. Wskakujemy, ruszamy i zaraz p?dzimy przez wod? i b?oto. Znów stajemy. I tak kilka razy. Po drodze mijamy samochody, które od kilku godzin nie mog? ruszy? z miejsca, zastyg?e w wodzie i b?ocie. Mijaj?c je s?yszymy okrzyki "brawo" i "the best driver in Africa". Przeje?d?amy przez najgorsze tereny zalane wod?, cho? deszcz nie przestaje pada?, doje?d?amy do obozu w Masai Mara. Jest szaro, ponuro i niewiele wida?. Przed wjazdem do obozu oczekuj? nas Masajowie z parasolkami. Troch? to komiczne, my kompletnie mokrzy i brudni, a tu Masajowie i te parasolki.