Znów jeste?my witani serdecznie przez gospodarzy. Jeste?my na terenie Masajów, którzy, dzi?ki przymierzu z Dickiem - szefem firmy i Aloisem, kuzynem Masajów, goszcz? nas bardzo rodzinnie. Zapach ogniska i gor?cej strawy poprawia nam humory. Do sto?u podaj? nam Masajowie, potem prowadz? do namiotów, w których jest cieplutko i przytulnie. Zasypiaj?c s?yszymy dudni?cy o dachy namiotów deszcz. Leje przez ca?? noc.
Rano obudzi? nas ?piew ptaków. Wychodzimy z namiotów i widok jest niewiarygodny. ?wieci cudowne s?o?ce, dooko?a sucho, ziele? a? razi oczy, nad g?owami lataj? bajecznie barwne motyle. O wczorajszym deszczu przypomina tylko rw?ca rzeka, nad któr? le?y obóz.
Spotykamy si? przy ?niadaniu z Aloisem. Mamy doskona?e humory, dostajemy przepyszne nale?niki i kenijsk? kaw?. ?miejemy si? i wspominamy dzie? wczorajszy. Nie pad?o ani jedno s?owo narzeka?. To jest ca?a Afryka: nieujarzmiona, nieobliczalna, ale cudowna i ?askawa.
Obok s?ycha? d?wi?ki ?ycia tocz?cego si? w masajskiej wiosce: dzwonki byd?a i beczenie kóz. M??czy?ni wyprowadzaj? swoje stada na wypas. Tu, w Masai Mara, byd?o wypasa si? na terenach rezerwatu, dlatego te? niejednokrotnie mo?na je spotka? wymieszane ze stadami zebr czy gnu. Z tego powodu byd?o cz?sto nara?one jest na ataki poluj?cych drapie?ników.
Do obozu przychodzi wódz wioski i wita nas. ?aman? angielszczyzn? pyta nas o przespan? noc. Dowiedziawszy si?, i? noc up?yn??a nam na g??bokim ?nie, podczas którego s?yszeli?my tylko deszcz, zaczyna opowiada?, co dzia?o si? w wiosce wieczorem. Kiedy kobiety i dzieci posz?y spa?, m??czy?ni wraz z m?odymi moranami siedzieli jak zwykle i rozmawiali o wa?nych sprawach wioski. By?o ciemno, gdy nagle byd?o zacz??o raptownie porusza? si? i wydawa? niepokoj?ce porykiwania. Nasilaj?ce si? d?wi?ki dzwonków zaniepokoi?y wojowników. To mog?o by? najgorsze - lew. Zabrali dzidy i pa?ki i ruszyli w grupie 10 osób.
Lew wdziera? si? ju? przez otaczaj?cy wiosk? ciernisty kr?g, kiedy Masajowie ujrzeli go. Nie by?o chwili do zastanowienia. Zaatakowali b?yskawicznie, rzucaj?c dzidami. Lew równie? próbowa? zaatakowa?. W tym momencie Masajowie zbli?yli si? do niego, og?uszyli uderzeniami drewnianych pa?ek, po czym wbili nó? jego w serce. Lew pad? martwy... Wida? by?o, ?e wódz opowiada nam o tym wydarzeniu z dum?, a my s?uchali?my z niedowierzaniem. Zapad?a cisza. Ale gdzie jest ten lew? - zapyta? kto? z naszej grupy. Z lwa zosta?a zdarta grzywa, wyrwane pazury i k?y. Przyniesiono nam je do obozu, wida? by?o jeszcze ?lady ?wie?ej krwi. Podobno lwi pazur jest symbolem m?stwa i si?y, dlatego te? wojownicy masajscy przyozdabiaj? nimi swoje stroje. Niektórym z nas uda?o si? wynegocjowa? wymian?: nasze ubrania za lwi pazur lub kie?.
Kiedy w domu spogl?dam na swoje trofea, s?ysz? w uszach g?os wodza, odg?osy wioski. S? dowodem tego, ?e gdzie? daleko, 8 tysi?cy kilometrów st?d, toczy si? inne, trudne ?ycie. Jest ono pi?kne, bo oparte na prostych regu?ach gry i zrozumia?ej hierarchii warto?ci.