Na Zanzibarze zmienia si? poczucie czasu, miejsca i rzeczywisto?ci. Najbardziej utkwi?y mi w pami?ci zapachy. Ka?de miejsce zapami?tuj? poprzez wspomnienie zapachu. Tam w?a?nie jest tego ca?e bogactwo, cho?by z tego powodu warto przyjecha? do Zanzibaru.
Powietrze jest ciep?e, dusz?ce, odurzaj?ce. Ju? pierwsze spotkanie, na drodze do miejsca - raju na ziemi, to soczyste ananasy sprzedawane na straganie, które pachnia?y jak wonne kwiaty, mieszanka s?o?ca, lasu, ziemi. Jecha?am z Alim, który ju? w drodze pozwala? si? cieszy? ca?ym bogactwem egzotyki. Sam by? bardzo egzotyczny. Urodzi? si? na Zanzibarze i nigdy go nie opuszcza?. By? bardzo bystry, prowadzi? jednocze?nie wielow?tkow? rozmow?, pokazywa? po drodze miejsca, które warto odwiedzi? na d?u?ej, mówi? o rodzinie, o dziecku które w?a?nie mu si? urodzi?o i Reshadim, jego pracodawcy, o policji, która nas zatrzyma?a, mówi? o zwyczajach, jakie tu panuj?, o tym, ?e dwa miesi?ce temu zacz?? si? uczy? angielskiego. ?mia? si? przy ka?dej wypowiadanej kwestii. Zatrzymywa? si?, aby zerwa? li?cie z drzew. W?a?ciwie nie dawa? si? nudzi? ani chwili. Droga by?a wyboista, kr?ta i d?uga, ale czas p?yn?? szybko.
Bajkowy widok w miejscu, które by?o naszym celem, wioska Jambiani, zapar? mi dech. Kolor oceanu by? granatowy, piesek bia?y, szum morza, malutkie, niebieskie chatki nad samym brzegiem oceanu i wielkie ?o?a przed ka?d? chat? na pla?y. Trzcinowy parasol. I oczywi?cie palmy. Proste, ale nic wi?cej nie trzeba.
Zapach kokosu. Na powitanie sok kokosowy, s?odki i ch?odny. Nikt si? nie narzuca z go?cinno?ci?. Czuj? si? swobodnie. Kolacja. Przychodzi sam gospodarz, Reschad, proponuje kolacj?, w tym kilka smakowitych da? z owoców morza. Zamawiam wszystko co jest. Zapach morza - lobster, tak przygotowanego na grillu, na samej pla?y nigdy nie jad?am. O?miornice na grzance, czerwone kraby - samo wspomnienie powoduje wzmo?ony apetyt.
Le?ymy na ?ó?kach przed chatami, wieczór jest ciep?y. Postanowi?am spa? na zewn?trz. Noc jest pi?kna.
Nigdy nie obserwowa?am tylu gwiazd na niebie tu? nad g?ow?. Co kilka minut widz? jak która? spada, z rado?ci? wymy?lam ró?ne marzenia. Po piasku chodz? kraby - ma?e i du?e. Daleko s?ycha? uderzenia oceanu o raf? - jest odp?yw.
Rano, gdy si? budz?, wszystko zmienia si?, jakby z innej bajki. Fale szumi? tu? przy ?ó?kach, kraby poucieka?y. Brzegiem morza id? kobiety z koszami na g?owach. Nios? czerwone banany. Czerwone banany rosn? tylko na Zanzibarze. S? grube, krótkie, ale niezmiernie s?odkie i maj? mocny aromat. Zaraz po przebudzeniu idziemy na spacer brzegiem oceanu. Przyp?yw oceanu powyrzuca? ogromne ilo?ci muszli. S? du?e, wielko?ci d?oni, a tak?e ca?e mnóstwo ma?ych, pi?knych porcelanek. Te porcelanki lubi? zbiera?, przywo?? je do Polski, czasem daje komu? sympatycznemu w prezencie. Cz?sto przywo?? muszle, piasek, suszone ro?liny, czerwon? ziemi?. Ziemi? i piasek przechowuje w ma?ych karafkach. Kiedy? niania moich dzieci zrobi?a kotlety i obtoczy?a je w piasku z pla?y zanzibarskiej. Piasek by? tak delikatny i mia?ki, ?e by?a pewna, i? w kuchni na pó?ce stoi m?ka.
Na wieczór zamawiamy lobstery, które ju? w po?udnie "przyjecha?y" do Coco Beach. Reshad przyprawi? je tajemniczymi przyprawami, kiedy zapyta?am, jakimi, odpowiedzia?: zanzibarskimi. On jest najlepszym kucharzem, jakiego pozna?am. Zakrad?am si? do kuchni, a tam odbywa?y si? czary Reshada. Kuchnia to zadaszone podwórko pomi?dzy niebieskimi chatami z du?ym, kamiennym sto?em i ogromnym grillem, na pó?kach stoi kilkadziesi?t pojemników z przyprawami: ?wie?ymi, mielonymi i p?ynnymi; no?e - ma?e, grube, maczety. Reshad maczet? odr?ba? g?ow? wielkiej rybie red snapper - jej ?uski s? czerwone. Potem posypa? ryby zio?ami, lobster pola? p?ynem. Rozcieram zio?a w d?oni - zapach jest korzenny, egzotyczny. Jest ciep?o, na twarzach wida? pot tropikalny, z grilla bucha dym, zio?a pachn? jak narkotyk.