Po powrocie do domu zawsze pozostaje mi w g?owie (nie tylko na kliszy) zapis chwil, obrazów, d?wi?ków, zapachów. Tym razem do domu jeszcze nie wróci?em, ale opu?ci?em ju? Brazyli?.

Najpierw by?o Rio de Janeiro - jedno z najpi?kniejszych miast na ?wiecie. Pocz?tkowo mia?em obawy co do bezpiecze?stwa. Wcze?niej za du?o naczyta?em si? i nas?ucha?em. Rabunki, morderstwa i inne tego typu przyjemno?ci. Nic z?ego mi si? jednak nie przytrafi?o i wspaniale sp?dzi?em czas. Z dnia na dzie? czu?em sie coraz pewniej. Rio to nie tylko Copacabana, Chrystus spogl?daj?cy na wszystkich z góry czy G?owa Cukru. To przede wszystkim ludzie. Przyjacielscy, otwarci, go?cinni. Pierwszego dnia po przylocie mia?em okazj? by? go?ciem w domu u Rogerii i jej mamy. Mog?em spokojnie wzi?? prysznic po ca?kiem m?cz?cej podró?y, porozmawia? po portugalsku (którego nie znam ;)) i zje?? wspania?y tradycyjny obiad. Godziny sp?dzone na w?óczeniu si?, metro, autobusy. Z czasem przesta?em u?ywa? mapy i przewodnika. Po prostu ka?dego dnia pakowa?em aparaty i rusza?em przed siebie.

Po 6 dniach zasz?o s?o?ce, pojawi?y si? szare chmury. Spakowa?em plecak i po 5 godzinach by?em na Ilha Grande. To wyspa oddalona o 1,5 godziny drogi promem, pomi?dzy Rio i Sao Paulo. Chyba na zawsze pozostanie mi w g?owie has?o na koszulkach, które nosili tam wszyscy: NO STRESS-ILHA GRANDE. Rano wspania?e ?niadanie w hotelu prowadzonym przez by?ego globtrottera, Lutza z Niemiec. Potem kilka mo?liwo?ci. Trzygodzinna w?drówka przez d?ungl? do najpi?kniejszej pla?y na wyspie (Lopez Mendez) lub te? rejs statkiem.

Oprócz tego mnóstwo innych rzeczy do wyboru: nurkowanie, kajaki, trekking po okolicznych górach. Czego tylko dusza zapragnie. Generalnie ca?odniowe zbijanie b?ków na pla?y (na jednej ze 106 pla? - kto? ju? je kiedy? policzy?), wieczorem wspólna biba z nowymi przyjació?mi spotkanymi na miejscu. Zewsz?d - z Austrii, Kanady, Norwegii, Szwajcarii, Anglii oraz z rodowitymi Brazylijczykami z Sao Paulo, których reprezentowa?a ca?kiem spora grupa.

Tydzie? min?? mi szybko. Poczu?em w ko?ciach, ?e czas wraca? na l?d. Parati - stare kolonialne miasto. Pi?kne - z uliczkami wy?o?onymi ogromnymi kamieniami. Trudno po nich chodzi?, a co dopiero je?dzi? na rowerze. A to w?a?nie uczyni?em na drugi dzie? po przyje?dzie. Z Wikingiem (kumpel z Norwegii) po?yczyli?my rowery, pognali?my przez miasto, a potem na poszukiwanie wioski Indian Guarani. ?yj? oni w strefach chronionych. Mo?e nie wszyscy, ale akurat ci, do których trafi?em. Ogólnie bieda i zacofanie, ale podczas mojego pobytu by? akurat pierwszy dzie? szko?y - wi?c walcz? z analfabetyzmem.

Sao Paulo - 20 milionów ludzi. Przera?aj?ca metropolia - potrzeba wielu godzin, aby ca?? przejecha? samochodem. Tysi?ce ogromnych wie?owców, niektóre z nich wygl?daj? na opuszczone. ?atwo straci? orientacj?, wi?c najlepiej porusza? si? metrem, autobusy to ju? istny horror. Miasto jest drogie - ca?e szcz??cie, ?e znalaz?em dach nad g?ow? u Olivii - to kolejny dowód na to, ?e Brazylijczycy to go?cinny i otwarty naród.

14 godzin jazdy autobusem i znalaz?em si? w miejscu, gdzie spotykaj? si? trzy pa?stwa - Brazylia, Argentyna i Paragwaj. Foz do Iguacu - Wodospady Iguacu (w j?zyku guarani oznacza to WIELK? WOD?). Jeden z najwspanialszych cudów natury na ziemi. Jednak samo miasto jest nudne. Zebra?em wi?c manatki i pogna?em do PARAGWAJU...