22.11.2001 - czwartek
Ruszamy do San Pedro. Godzina marszu w s?o?cu, pod gór?, do taksówki. Taxi mocno zat?oczone - plecaki trzymamy na kolanach. W Sassandrze przesiadka do innej taxi Brusse i jedziemy, ale niezbyt d?ugo, bo na posterunku okazuje si?, ?e kierowca nie ma jakich? papierów. Czekamy. Potem nieoczekiwanie jedziemy dalej. Droga fatalna chocia? to "nowa droga".
Po dwóch godzinach docieramy do San Pedro. Dziwne miasto. Szerokie ulice, du?e przestrzenie, resztki asfaltu, hotel Bahia z male?kim pokojem za 4000 CFA i mnóstwo knajpek. Mimo zm?czenia ruszamy do miasta. W dyrekcji parku Tai okazuje si?, ?e przyjechali?my niepotrzebnie, bo trzeba zap?aci? za wej?cie, a pozwolenie (specjalne) mo?na dosta? tylko w ministerstwie w Abid?anie.
Wieczorem San Pedro wydaje si? by? bardzo przyjemne (bo niedu?o wida?). Jemy pyszn? ryb? w maquis (jest ich ca?a ulica), a potem idziemy spa?.
23.11.2001 - pi?tek
Moje urodziny. Ruszamy do Tai. San Pedro - Meneke - Olodio. Po drodze przez plantacj? oleju palmowego (L'hulle rouge) grz??niemy w b?ocie, zupe?nie nierozs?dny kierowca brnie coraz dalej. Wszyscy pchaj? i si?uj? si?, w ko?cu wyci?ga nas ci??arówka (cysterna). Docieramy do Olodio oko?o 16.30 i do 22.00 bezskutecznie czekamy na "autobus" do Neka. W ko?cu l?dujemy w misji protestanckiej.
Olodio to ma?a wioska, oczywi?cie bez pr?du, za to misja protestancka to du?y murowany dom, w którym stoi lodówka (?) oraz jest instalacja wodno-kanalizacyjna (oczywi?cie nie dzia?a).
Pastor po d?ugiej chwili zastanowienia decyduje, ?e to wielkie szcz??cie, ?e Bóg nas zes?a?, i ?e to wielka rado?? go?ci? nas u siebie. Przedstawia nas ?onie (Marie) i wspólnie modlimy si? dzi?kuj?c, ?e Bóg zes?a? im monsier Paul i madame Kasia. Brudni i zm?czeni idziemy spa? w pokoju, z którego musz?, niestety, wynie?? si? krewni (?) pastora.
24.11.2001 - sobota
Pobudka, prysznic (bucket shower) (...). ?niadanie - ciasteczka i kawa (oczywi?cie nescafe - w kraju, gdzie podstaw? gospodarki jest kawa). A wszystko poprzedza modlitwa. Pó?niej grzeczno?ci, wspólne zdj?cie, wpis do naszego dziennika i wycieczka, aby obejrze? drzewa kawowe i kakaowe (z których, oczywi?cie, produkuje si? bardzo popularny nesquick lub neskakao - kakao to drugi filar gospodarczy Cote D'Ivoire). No i znowu siedzimy na "dworcu". S? te? nasi znajomi z wczoraj. Po pewnym czasie (kilka godzin) nadci?ga "camio". Tym razem nie ma ?adnych szyb. Ma wzmocnion? konstrukcj? i ?adowno?? ok. 33 osoby. W jednym rz?dzie mo?e siedzie? np. 8 osób.
Podró? jest bardzo urocza. Ca?y czas trzeba si? trzyma? czegokolwiek, by nie uderzy? si? o sufit. Na nogi przez dziur? w pod?odze bryzga b?oto. No i oczywi?cie grz??niemy w b?ocie. Na szcz??cie jest traktor, który ratuje nas z opresji. Doje?d?amy do Neka (?api?c jeszcze po drodze gum?). W Neka zostajemy poinformowani, ?e do Girotou dzi? ju? nic nie jedzie. Czy?by?my mieli przejecha? ok. 40 km? Na szcz??cie pojawia si? samochód w?oskiej misji katolickiej, który zwozi dzieci z okolicznych wsi na jutrzejsz? msz?. Po op?aceniu haraczu dla "w?a?ciciela" terenu Gare (1000 CFA) jedziemy do Girotou. Tu od razu poznajemy mened?era hotelu i ustalamy, ?e noc sp?dzimy w wiosce na posterunku ?andarmerii (3000 CFA) a nie w hotelu parku (34000 CFA). Ustalamy równie? z mened?erem (Silviene), ?e za wycieczk? do parku zap?acimy 70000 CFA (zamiast 120000 CFA). Z rado?ci? zauwa?amy, ?e posterunek ?andarmerii ma generator pr?du i mamy ?wiat?o przez jakie? 1,5 godziny.
25.11.2001 - niedziela
Dzi? wyruszamy na wycieczk?. Poznajemy przewodnika - Roger - bardzo mi?y obywatel. Najpierw podwozi nas samochód ?andarmerii (3 km), pó?niej idziemy jeszcze trzy kilometry do granicy parku. No i zanurzamy si? w otch?a? lasu tropikalnego. Wilgotno i gor?co, gryz? robaki, grz??niemy w b?ocie. Jest bardzo g?o?no (ptaki, owady, ma?py), odg?osy jakby?my cofn?li si? w czasie do okresu jury. Po drodze spotykamy ma?py i wchodzimy na gór?, z której rozpo?ciera si? niesamowity widok na bezkres lasu. Oko?o 17.00 docieramy do obozu, gdzie z rado?ci? zdejmujemy buty. Nasze nogi wygl?daj? tak, jakby?my ca?y dzie? moczyli je w gor?cej wodzie.
Wieczór bardzo sympatyczny. Posi?ek z przewodnikiem i dwoma pracownikami, którzy naprawiaj? campemant. Rozmowa o ró?nicach kulturowych (np. Roger ma kobiet? i dwoje dzieci, ale wci?? nie ma pieni?dzy na ?lub - samochód, przyj?cie etc).
Noc troch? spokojniejsza ni? dzie?. Jest ciut ciszej. Kasia gubi imieninowy kwiatek, po który poszed?em do serca lasu tropikalnego.