Podró? do granicy trwa?a oko?o 2 godzin. Tutaj wszyscy pasa?erowie wylegli z poci?gu, by uda? si? po piecz?tki do paszportów. Bali?my si? troch? zostawi? plecaki i przedzia?. Pierwszy ruszy? Robert, po chwili wróci? po mój paszport - mia? nadziej?, ?e uda mu si? podbi? dwa bez mojej obecno?ci. I tak si? sta?o. Na peronie sprzedawali zimn? pepsi, ugasili?my pragnienie.
By?o po?udnie, straszny upa?. Zaobserwowali?my, jak niektórzy pasa?erowie wypakowuj? wszystko z przedzia?ów na peron. Po chwili peron by? pe?en towarów, dziwili?my si?, jak to mog?o si? zmie?ci? w przedzia?ach? Nie wiedzieli?my, co s?dzi? - czy poci?g dalej nie pojedzie, czy zatrzymano przemytników? Po 12 poci?g przetoczono na stron? pakista?sk? - stacja Tafftan. Najciekawsze jest to, ?e nikt ze stra?y granicznej ani celników do poci?gu nie wchodzi (drzewa nie wozi si? do lasu!). Peron jest pe?en mud?ahedinów, u których mo?na wymieni? walut?. Zrobili?my to przy pierwszej okazji - b??d. Z czasem kursy zacz??y spada?, ale kto przewidzia?, ?e poci?g b?dzie sta? do godziny 18.00? Podobno odjazd mia? by? o 17.00. W tym czasie nale?y uda? si? do budynku stacji, aby "podbi?" wjazd do Pakistanu. Trudno powiedzie?, jakie s? godziny urz?dowania, kolejka ustawia si? gdy tylko przyjedzie poci?g. W zasadzie to nawet dwie kolejki: jedna dla m??czyzn, druga dla kobiet. Podobnie jak w Iranie, po piecz?tk? mo?e pój?? jedna osoba - ja zosta?em w przedziale i ca?y czas ba?em si?, by poci?g nie odjecha? w czasie, kiedy Robert by? w ?rodku.
Pakistan
Poci?g z Tafftanu wyjecha? dobrze po 18. Za oknami po obu stronach pustynia. Podczas podró?y poznali?my par? z Francji, która jecha?a do Azji Po?udniowo-Wschodniej przez Indie (powrót przez Chiny). Plecaki mieli trzy razy mniejsze od naszych. Znalaz? si? te? Niemiec, który bez mapy i przewodnika dotar? do Pakistanu, a jego celem by? Kabul w Afganistanie. Po pó?nocy poci?g zatrzyma? si? na "wi?kszej" stacji (w przewodniku by?o to miasto z lotniskiem), niestety, nie uda?o nam si? zlokalizowa? ?adnego budynku. Ulg? stanowi?a nieszczelna cysterna z ciekn?c? wod?. Odkryli?my te? wagon restauracyjny, ale nie odwa?yli?my si? przetestowa? serwowanych w nim specja?ów, skusili?my si? jedynie na herbat? z wielb??dzim mlekiem. Ranek nie przyniós? ?adnych zmian za oknami, a jedyn? rozrywk? pozosta?o roznoszenie posi?ków na zewn?trz wagonów, gdy? pomi?dzy wagonami nie by?o przej?cia. Od czasu do czasu s?ycha? by?o d?wi?k upadaj?cych metalowych tac i sztu?ców. Jedzenie wygl?da?o na jadalne, jednak sposób mycia tac i sztu?ców, a w?a?ciwie jego brak, spowodowa?, ?e nasz post trwa? ponad 40 godzin (ostatni posi?ek na trasie Shiraz - Zahedan).
Wed?ug przewodnika podró? mia?a zako?czy? si? przed po?udniem. Krajobraz z p?askiego zmieni? si? w górzysty, nasza niecierpliwo?? ros?a z godziny na godzin?. Pod koniec podró?y stali?my ju? z nosami w otwartych drzwiach, wypatruj?c zabudowa? Quetty. Na darmo. Tubylec podaj?cy si? za biznesmena od ry?u (od rodaków odró?nia? go tylko zegarek na r?ku) poinformowa? nas, ?e poci?g ma opó?nienie i b?dzie na miejscu o 14. Przed Quett? zmieniamy kierunek podró?y, warto zaobserwowa?, w jaki sposób si? to odbywa. Pomi?dzy górami mo?na dostrzec pierwsze zabudowania, odra?aj?ce widoki ludzi mieszkaj?cych na wysypiskach ?mieci, dzieci bawi?cych si? w rowach z kanalizacj?. Po godzinie 15 poci?g wolno wtacza si? na dworzec. Quetta!
Do dzisiaj nie wiem, dlaczego, ale po ugaszeniu pragnienia na peronie fant? i spritem udali?my si? od razu do kasy, by kupi? bilety na dalsz? podró? - chcieli?my j? odby? od razu. Mo?e widoki miasta z poci?gu by?y tak odra?aj?ce, mo?e byli?my um?czeni wysok? temperatur? (podczas podró?y w nocy nie spad?a poni?ej 30 st. C), mo?e to niedo?ywienie mia?o wp?yw na podejmowanie decyzji. By?o to szale?stwem, gdy? podró? do Lahore nie mia?a by? krótsza. Na szcz??cie biletów ju? nie by?o, ani na ten dzie?, ani na nast?pny, ani na dwa tygodnie do przodu. Przecie? nie b?dziemy siedzie? 2 tygodnie w Quetcie. Okoliczno?ci spowodowa?y, ?e udali?my si? w poszukiwaniu hotelu.
Wychodz?c na ulic? uderzy? nas odg?os klaksonów (najg?o?niejsze na ?wiecie), ryk silników, dzwonków i smród spalin. Nie szukali?my d?ugo, kilkaset metrów za dworcem wy?oni? si? hotel Muslim, oferuj?cy tanie i ciche pokoje (1,5 USD bez ciep?ej wody, ale o takim luksusie nale?y zapomnie? w tym kraju). Krótka chwila w ?azience i ju? czuli?my si? kilka lat m?odsi.
Ruszyli?my na podbój miasta, chcieli?my si? troch? rozejrze?. Na podstawie przewodnika doszli?my do wniosku, ?e do Lahore musz? je?dzi? autobusy. W centrum zaskoczy? nas wygl?d banków, ksi?gar? (wydawnictwa angielskie, programy komputerowe - szok!). Dowiedzieli?my si?, ?e mo?na dojecha? do Lahore przez Bostan-Loralai-Multan (3 przesiadki), jeden autobus wyrusza o 6 rano i do Mulatanu nale?y dotrze? przed zmrokiem. Chcieli?my si? uda? na dworzec, by kupi? bilety, gdy wypatrzy? nas Afga?czyk, który mia? w?asny sklep. Sp?dzili?my u niego kilka godzin: prezentacja wyrobów afga?skich, zielona herbata, rozmowy na temat wojny, jego rodziny b?d?cej w Afganistanie, wymiana pieni?dzy. Odradzi? nam podró? t? drog? ze wzgl?du na bezpiecze?stwo, wyja?ni?, ?e w mie?cie znajduje si? inny dworzec autobusowy, sk?d je?d?? autobusy do Lahore przez Sukkur. Podró? d?u?sza, ale bezpieczniejsza.