Góra jak to góra - ?ysa, pokryta jakimi? trawami i porostami, na szczycie sporo du?ych kamieni i murowany obelisk wysoko?ci oko?o 1,5 m. Mieli?my ubaw, kiedy jeden grubas chcia? wzi?? z nas przyk?ad i zrobi? sobie fotk?, siedz?c na tym obelisku. Zanim si? tam wdrapa?, co zaj??o mu troch? czasu, mieli?my okazj? zobaczy? kilka figur i?cie baletowych.
Gór? przeszli?my w 3 godziny, ale na szcz??cie w drodze powrotnej ju? tak nie wia?o. A ?e s?oneczko ?wieci?o równo, sz?o si? ca?kiem przyjemnie. Na górze jest umieszczona tablica pami?tkowa, opisuj?ca histori? odkrycia góry i mówi?ca troch? o tym, kim by? ten Ko?ciuszko. W sumie dla Australijczyków jest niemo?liwe poprawne wymówienie "Ko?ciuszko", wi?c wychodzi im co? na kszta?t "Kozjosko". Nie mam poj?cia, jak wymawiaj? nazwisko Strzeleckiego, odkrywcy tego szczytu. Je?eli, oczywi?cie, w ogóle je wymawiaj?...
Gdy tylko zeszli?my do Tredbo, od razu w samochód i w drog? powrotn?. Niestety, oko?o 18.00 zacz??o si? ?ciemnia?, wi?c aby unikn?? zderzenia z kangurem, uczepili?my si? "zaj?ca", za którym jechali?my a? do Canberry. A na miejscu znów schronisko, bar i kilka piwek. Wiatr, zimnica i ogólne zm?czenie da?y nam si? we znaki. A? wstyd si? przyzna?, ale cztery ma?e piwka wystarczy?y, abym mia? ju? dosy?. Na basen ju? si? nie starczy?o.
Dzie? 3. Newcastel
Rano pozwiedzali?my troch? Canberr?. W sumie to bardzo ?adne miasto. Zaplanowane i wybudowane od zera 100 lat temu. W przeciwie?stwie do Brisbane czy Sydney jest tu du?o przestrzeni, parków, trawników. W ?rodku miasta znajduje si? spore sztuczne jezioro, na
którym mo?na sobie pop?ywa? rowerkiem wodnym lub statkiem wycieczkowym. Na jeziorze fontanna, która strzela w gór? na jakie? 100 m. Szkoda, ?e czas nas goni?, to ?wietne miasto na majówk?. Ale nic to, jedziemy dalej do Newcastel, znowu przez przedmie?cia Sydney. Za Sydney autostrada przecina góry, tworz?c naprawd? rewelacyjne kaniony - widoki s? pierwsza klasa. Du?o wysokich wiaduktów sprawia, ?e cz?sto jedzie si? w koronach drzew. Podró? generalnie robi wra?enie.
Do Newcastel dojechali?my wieczorem. Nie mieli?my ?adnego planu miasta, tylko adres schroniska. Instynkt podró?niczy nas nie zawiód?: nie trafili?my do naszego schroniska, ale za to znale?li?my dwa inne - tu? nad brzegiem oceanu. To, które wybrali?my, mia?o ?wietny salon, z bilardem i ci??kimi, skórzanymi kanapami, ?ciany obite drewnem, wszystko w stylu starych klubów angielskich. Za to kuchnia stanowi?a du?y kontrast - typ sto?ówki na koloniach. Pochodzili?my troch? po miasteczku, ale niestety prawie wszystko by?o pozamykane, poza kilkoma pubami. Tradycyjnie wi?c po kilku piwkach poszli?my spa?.
Dzie? 4
Wstali?my rano, aby zobaczy? miasteczko za dnia. Jest tu kilka ciekawych budynków, ale g?ównie to miasto surferów, wi?c ca?e ?ycie skupia si? na pla?ach i w ich pobli?u. Wyszli?my sobie na molo, z którego rozci?ga si? ?adny widok na miasto. Na molo przylecia? do nas wielki pelikan. Pstrykn??em mu fotk?, mo?e wyjdzie. Chwila odpoczynku i z powrotem do bryczki. Mamy do przejechania dzi? jeszcze 800 km, a najlepiej zrobi? to przed zachodem s?o?ca, z "kangurowych" przyczyn. Jazda przebiega?a sprawnie, a? do momentu, kiedy jakie? 350 km przed Brisbane nagle kolumna kierownicy zacz??a si? kopci?. Chwila zdenerwowania, zjazd na pobocze, sprawdzanie bezpieczników. Okaza?o si?, ?e co? si? przepali?o, nie mamy ?wiate? tylnych, przednich i pod?wietlenia tablicy rozdzielczej. Na szcz??cie dzia?a?y stopy i kierunkowskazy. Kolega grzeba? przy bezpiecznikach, a ja, nie maj?c nic innego do roboty, stara?em si? opracowa? plan awaryjny, czyli gdzie tu przenocowa?, aby jutro z samego rana wyruszy? i zd??y? na zaj?cia w szkole o 9 rano. Jazda bez ?wiate? nie wchodzi?a w gr?. Ale na szcz??cie kolega zna si? troch? na kabelkach, co? tam pomajstrowa? i mieli?my przynajmniej ?wiat?a przednie. Postanowili?my zaryzykowa?. Z ty?u musia?y nam wystarczy? odblaski - i wystarczy?y. Dojechali?my do domu oko?o 20.30.
Ca?a podró? mog?aby potrwa? jeszcze z kilka dni, mieliby?my wi?cej czasu, aby wszystkiemu si? lepiej poprzygl?da?. Ale jak si? nie ma, co si? lubi, to si? lubi, co si? ma. Widzieli?my spory kawa? Australii i uda?o nam si? zobaczy? troch? miejscowych zwierzaków. Widzieli?my kilka kangurów, wombatów, jednego lisa i par? innych futrzaków, których nie potrafi?em zidentyfikowa?. Jedynym minusem, by? fakt, ?e wszystkie te stworzenia martwe le?a?y na poboczach... Chyba musz? uda? si? w ko?cu do miejscowego zoo, aby zobaczy? jakiego? ?ywego kangura.