- Wagonu numer 9 dzisiaj nie ma - powiedzia?, dokonuj?c wiekopomnego odkrycia.
- A b?dzie? - zapyta?em.
- Nie b?dzie.
Nie wnikaj?c w genez? tego stanu rzeczy, zada?em zasadnicze pytanie:
- Wi?c co mamy zrobi??
- Wsiadajcie do wagonu numer 10.
?atwiej powiedzie? ni? zrobi? - pomy?la?em.
Nie trac?c czasu, za?o?yli?my plecaki i przypu?cili?my brawurowy atak na wej?cie do obl??onego wagonu. Po kilku minutach bezkompromisowego parcia byli?my ju? pó? metra za drzwiami. Dalej si? nie da?o. Plecaki wyl?dowa?y na wywalczonym skrawku wolnej pod?ogi, tu? ko?o naszych nóg. Stali?my w morderczym ?cisku mokrego t?umu, w ?elaznym brzuchu rozgrzanego niemal?e do czerwono?ci poci?gu. O nast?pnych kilkunastu godzinach wola?em nawet nie my?le?. Na domiar z?ego ponownie zacz??y si? odzywa? moje, toczone mikrobiologiczn? wojn?, jelita. Ból narasta?, a ja czu?em jak uchodz? ze mnie resztki si?. Miejsce rezygnacji zaczyna? zast?powa? coraz wi?kszy strach.
Nagle do naszych uszu dobieg?o wo?anie kierownika poci?gu. Tak, by?o skierowane do nas; kaza? nam opu?ci? wagon. Nie musia? tego dwa razy powtarza?. Ruszyli?my, by po kilku chwilach mozolnego parcia znowu znale?? si? na peronie. Nie pytaj?c o nic, poszli?my za naszym wybawc?. Razem weszli?my do nieco mniej zat?oczonego wagonu. Tu kierownik zbli?y? si? do kilku siedz?cych na drewnianych ?awkach m??czyzn i niedwuznacznym gestem da? im do zrozumienia, ?eby sobie poszli. M??czy?ni próbowali przez chwil? dyskutowa?, ale bezskutecznie. Chc?c nie chc?c, rozpocz?li ?ci?ganie licznych tobo?ów, bez których ?aden szanuj?cy si? Pakista?czyk nie uda?by si? w podró?. Chwil? pó?niej mieli?my ju? wolne siedzenia i, co wa?niejsze, pó?k? na baga?e pe?ni?c? równocze?nie rol? pryczy. Zd??y?em tylko doby? z plecaka niezb?dnych utensyliów i niezw?ocznie rozpocz??em bezpardonowy trawers w kierunku poci?gowej toalety. Kiedy wreszcie tam dotar?em, nie przeszkadza?o mi, ?e by?o brudno, nieziemsko cuchn??o i roi?o si? od much. Mia?em do wykonania tylko jedno zadanie i nic nie mog?o mi w tym przeszkodzi?.