W?? po kanto?sku
Je?li masz w sobie pasj? odkrywcy, Hongkong wywo?a niedosyt. Dopiero podró? do po?o?onego o godzin? jazdy poci?giem Kantonu pozwala zanurzy? si? w atmosfer? Orientu a? po same uszy. Kanton, po chi?sku Guangzhu, trzymilionowa metropolia i stolica prowincji Guandong od dawna utrzymywa?a kontakty z Zachodem. Dlatego kanto?czycy s? urodzonymi handlarzami. Wida? to na ka?dym kroku. Zw?aszcza na s?ynnym targu Qingping, gdzie mo?na kupi? wszystko, co wed?ug Chi?czyków nadaje si? do jedzenia. Spacer w?ród straganów rozstawionych na kilku kwarta?ach ulic jest niezapomnianym prze?yciem. Zaczyna si? niewinnie piramidami owoców i worków z ro?linami wykorzystywanymi w chi?skiej medycynie . Im dalej w targ, tym bardziej wegetarianinowi robi si? gor?co. Stosy suszonych koników morskich i kaczek, tak cienkich, ?e mo?na je wk?ada? mi?dzy kartki ksi??ki, ust?puj? miejsca bambusowym klatkom, w których siedz? st?oczone koty, psy i sowy. Wizyta na targu przed obiadem mo?e do reszty popsu? apetyt. A je?li nie popsuje, to tu? obok targu mie?ci si? stuletnia restauracja serwuj?ca dania z... w??y. Parter lokalu wygl?da jak terrarium w ogrodzie zoologicznym. W akwariach i klatkach le?? w??e ró?nej ma?ci, wodne i l?dowe, wszystkie opatrzone cen?. Zalet? os?awionej kanto?skiej kuchni jest ?wie?o?? serwowanych da?. Dlatego klient nim dojdzie do stolika, wskazuje zwierz? (?ywe!), które zamierza zje??. To nie jest z?y system, zw?aszcza ?e nie sposób ustali?, co kryje si? pod chi?sk? nazw? potrawy. W?? jest tego najlepszym przyk?adem: wygl?da jak pieczony w?gorz, a smakuje jak ryba albo kurczak.
Si?a nefrytowego w?adcy
Wszechobecny ha?as i smog typowy dla chi?skich miast odbieraj? Kantonowi sporo uroku. Na szcz??cie i tutaj s? oazy spokoju, takie jak po?o?ona w samym centrum zaciszna wyspa Shamian. W XIX wieku wyspa by?a enklaw? Brytyjczyków i Francuzów, którzy prowadzili w Kantonie interesy. Na piaszczystej ?asze na rzece Per?owej zbudowali swoj? ma?? ojczyzn?:
ko?cio?y, urz?dy i eleganckie kamienice. W nocy odgradzali si? od zewn?trznego ?wiata zamykaj?c most na rzece. Dzisiaj Shamian pe?ni rol? kanto?skiej Starówki z przepi?kn? kolonialn? architektur?. Szkoda, ?e na pozosta?ym obszarze miasta nisk? zabudow? z ubieg?ego wieku wypar?y betonowe bloki i zat?oczone, wielopoziomowe arterie komunikacyjne. Trzeba czasu, by zrozumie? wszechobecny bez?ad i ha?as panuj?cy na ulicy. Sygnalizacja ?wietlna nie ma znaczenia, zanim skr?cisz musisz zatr?bi?, wtedy inni ci?
przepuszcz?. Chi?czycy radz? z tym sobie doskonale, nawet wtedy, gdy jad?
pojazdem wypakowanym a? po dach. To niesamowite, jak du?o mo?na przewie?? na dwuko?owcu: trzy telewizory, kilka ko?der albo gór? skrzynek z rybami. Widzia?am rowery i motory ob?adowane tobo?ami tak, ?e patrz?c z ty?u nie wida? by?o kierowcy. Od ulicznego zgie?ku mo?na uciec do jednego z zielonych parków, w których znajduj? si? niektóre atrakcje turystyczne. W parku Yuexiu mo?na obejrze? mury miejskie z czasów dynastii Ming i trzynastowieczn? pagod?, mieszcz?c? muzeum Kantonu. Tutejsze muzea warto odwiedzi? - mo?na w nich znale?? prawdziwe skarby. Niezwyk?e jest pod tym wzgl?dem miejsce wiecznego spoczynku króla Yue, w?adcy królestwa, które w I wieku p.n.e. obejmowa?o spor? cz??? prowincji Guandong. W odkrytym dopiero w latach 80. grobowcu znaleziono znakomicie zachowany sarkofag z jadeitowych p?ytek po??czonych jedwabn? nici? i mnóstwo kunsztownie wykonanych przedmiotów. Wizyta w muzeum sprawi?a, ?e zrozumia?am, sk?d wzi??a si? tradycja noszenia bi?uterii z jadeitu. Charakterystyczne zielone bransoletki widzia?am na r?kach celników na chi?skiej granicy i u wielu osób w Hongkongu. Chi?czycy wierz?, ?e daj? one si??.
Chi?skie Zakopane
Przypomnij sobie widoczek z tradycyjnej chi?skiej makatki: zielona rzeka w?ród wysokich skalnych iglic. To krajobraz z okolic miasta Guilin w prowincji Guangxi oko?o 700 km od Kantonu. Na po?udnie od miasta, 80 km w dó? rzeki Li le?y miasteczko Yangshuo. To takie chi?skie Zakopane, pe?no tutaj hoteli, sklepów z pami?tkami i ulicznych straganów. Traperzy, którzy docieraj? do miasta z g??bi l?du, twierdz?, ?e to nie s? prawdziwe Chiny. I w?a?nie dlatego to miejsce jest tak ch?tnie odwiedzane przez Chi?czyków, dla których nieliczni tury?ci z Zachodu s? lokaln? atrakcj?. Mog? zrobi? sobie fotografi? na tle baru pe?nego krzykliwych Amerykanów albo podziwia? zmagania d?ugonosych brodaczy z pa?eczkami. Okazuje si?, ?e nawet w tak cywilizowanym miejscu na podró?nika czekaj? pu?apki. Menu w restauracji czyta si? od ko?ca, a w?ród deserów umieszczonych na pierwszej stronie mo?na znale?? frytki i panierowan? cebul?. Prawdziwy chi?ski folklor czeka jednak na wielkim placu targowym w centrum miasta. Wie?niacy rozk?adaj? na ziemi owoce, wielkie rzeczne ryby i pieczone szczury. Wszystkiego mo?na spróbowa? na miejscu. Wybrany k?sek l?duje w garnku wrz?cego oleju, a po chwili - na patyku, podawany wprost do r?ki. Nikomu nie uda si? przej?? oboj?tnie obok ulicznego straganu. Gdy zatrzymasz si? na chwil?, natychmiast krzykliwy sprzedawca zacznie ci wciska? swoje towary. A kiedy przez grzeczno?? zapytasz o cen?, przepad?e?, Chi?czyk zrozumie to jako zaproszenie do negocjacji i nie popu?ci, b?dzie ?aman? angielszczyzn? albo na migi zach?ca? ci? do zakupu. Po pewnym czasie masz ju? tylko ochot? uciec jak najdalej. Nic trudnego, poniewa? prawdziwy raj dla podró?ników zaczyna si? za miastem. Wystarczy za 5 z? wypo?yczy? rower i ruszy? w góry.