Wracamy, bo ostry mróz nie sprzyja d?ugim wieczornym spacerom. W sklejkowych pokoikach temperatura bliska zera. W kuchni, która jest równie? recepcj?, stoi jedyny w budynku ?elazny piecyk. Siadamy wokó?, grzej?c r?ce i nogi. Irlandczyk wyci?ga karty i ciupiemy z Tybeta?czykami w jak?? wyspiarsk? gr?. Tubylcy cz?stuj? nas herbat? ze swoich ogromnych termosów. Jest g?sta i s?ona. Sól z mlekiem jaków i mas?em jest genialnym wynalazkiem na ten klimat. Tylko ile mo?na jej wypi?? Angol spod Londynu wyci?ga piersiówk?. Przeci?gamy maksymalnie moment powrotu do pokoju. W ko?cu jednak trzeba i??. Przebranie si? w "nocne" polary i wej?cie do przemarzni?tego ?piwora to koszmar. Przywalam si? jeszcze tybeta?sk? derk? i wk?adam czapk?. Nos chowam pod ?piwór. Byle do rana. Tylko te litry herbaty z piersiówk?... Nocna eskapada do kibla sko?czy?aby si? tragicznie. Ciemno absolutnie, mimo czo?ówki wal? we framug? wysokich na "Tybeta?czyka" drzwi. Kulturalnie zlicowany z pod?og? z p?ytek niby sedes otoczony jest ka?u?ami wody, która zamieni?a to pi?kne miejsce w lodowisko. Tylko wystaj?cej ze ?ciany rurce zawdzi?czam ?ycie.
Wioski
W przeciwie?stwie do makabrycznie zaniedbanych, brudnych, chaotycznie rozbudowywanych przydro?nych chi?sko-tybeta?skich mie?cin, le??ce w dolinach wioski tybeta?skie zwart? zabudow? i naturalnym kolorem znakomicie harmonizuj? z otaczaj?cymi je górami. Wymuszam przystanek przy jednej z nich. Zza glinianych p?otów natychmiast wypada grupka brudnych, rumianych dzieciaków o ?licznych bu?kach. Amerykanin wyci?ga statyw i wielk? kamer? na ta?m? filmow?. Dzieci natychmiast pozuj? do zdj?? i po chwili natarczywie wyci?gaj? d?onie: alo!, money! Ca?? sytuacj? zauwa?y?y inne maluchy z wioski i p?dz? w nasz? stron?, przewracaj?c si? na dziurawej drodze. Licz?, ?e biali (alo lub oki) sypn? groszem. Trzeba si? zbiera?. Drobne szybko si? ko?cz?.
Klasztory
Taszilhumpo. Kumbum Stupa. Phalkor. Mozaika barw, typów ludzkich (uduchowieni mnisi i wielobarwni pielgrzymi), zapachów, rozwi?za? architektonicznych.
I tysi?ce przedstawie? Buddy. Od male?kich rze?b, umieszczonych w setkach szaf czy pó?ek, odgrodzonych od obsesyjnych "kolekcjonerów" siatk? lub szyb?, do kilkunastometrowych pos?gów. No, i to co rzuca si? od razu w oczy zaskoczonemu tury?cie. Tybeta?skie klasztory to ma?e miasteczka. Przed chi?sk? Rewolucj? Kulturaln? mieszka?o w nich po kilka tysi?cy mnichów. Chi?czycy ich wymordowali, zburzyli cz??? klasztorów b?d? budynków klasztornych i dzisiaj w pot??nych murach mieszka po kilkuset mnichów. Niby du?o, ale gubi? si? w rozleg?ych obiektach. Chyba ?e ma si? szcz??cie trafi? na buddyjskie zaj?cia i rytualne mod?y w parku klasztornym. Szokuj?ca jest wtedy si?a dziwnej czerwieni ich szat.
Dziennik podró?y (fragmenty)
Dzie? 19, 8.01.2002 - wtorek
Rano jazda surowym do nieprzytomno?ci krajobrazem. Szarobr?zowa droga, szarobr?zowe pola si?gaj?ce hen po szarobr?zowe góry. Wszystko go?e, zakurzone i szarobr?zowe. Po jak? choler? ci Chi?czycy im si? tu pchaj??! (...)
Po po?udniu Gjance i znów kapitalny klasztor ze stup? Kumbum (9 poziomów, 108 kaplic). W klasztorach kaplice z niesamowitymi kilkumetrowymi rze?bami Boddisathw, podpieraj?cymi z obu stron Buddy ?ciany ciasnych pomieszcze?, setki oprawionych w drewniane deszczu?ki r?kopisów na podpartych kolumienkami rega?ach, pod którymi zgi?te w pó?, ze ?wiecami w d?oniach tybeta?skie kobiety obchodz? kaplic? wokó? (te? próbowa?em, ale raz, ?e ciasno, dwa - kr?gos?up po chwili nie wytrzymywa?), mnich buddyjski krz?taj?cy si? wysoko nad naszymi g?owami (na wysoko?ci brzucha Buddy) zapala kadzid?a czy knoty ukr?cone przez m?odych adeptów, osadzone w roztopionym ma?le z mleka jaków. Pó?mrok i zapachy. Mruczenie modl?cych si?. S?abe ?wiat?o z zewn?trz roz?wietla tylko bosk? twarz z?otego Buddy. Zdj?cia tylko za ekstra op?at? u mnicha.