Poniewa? na gór? zamierzamy wej?? w nocy, idziemy do pokoju odpocz??. Ja wychodz? tylko na chwil? rozejrze? si?... i dochodz? na sam szczyt. Jestem zupe?nie sam, cho? w zasadzie nie sam - przecie? Bóg tu jest.
Razem na gór? ruszamy o 2 w nocy. Idziemy schodami w gór? i jeste?my zupe?nie sami, cho? drog? dla wielb??dów porusza si? nieko?cz?cy si? sznur ?wiate?ek. Troch? wy?ej i nie s?yszymy ju? odg?osów z do?u. Nad nami niebo - niesko?czona ilo?? gwiazd, ca?e mg?awice i konstelacje. Przechodzimy przez ?uki i po kilkunastu minutach jeste?my na plateau. Budzimy ludzi tam ?pi?cych. Jeszcze kilka minut wysi?ku i ??czymy si? z "wielb??dnikami". Teraz idziemy ju? powolutku, jeden za drugim, kroczek po kroczku. Na szczycie spotykamy t?um ludzi, szukamy jakich? Polaków, ale bez skutku. Wchodzimy do kaplicy na samym szczycie - jest otwarta dzi?ki W?ochom, którzy przezornie postarali si? o klucz na dole w klasztorze (aby tu przeczeka? do wschodu). Po krótkiej modlitwie wychodzimy (wszak to nie my za?atwili?my klucz) i znajdujemy sobie miejsce na ska?ach w?ród t?umu innych.
Do wschodu jest jeszcze ponad godzina, siedzimy opatuleni w ?piwór, a i tak marzniemy (bedui?scy ch?opcy oferuj? koce do okrycia za 5 LE).
Oczekiwanie na wschód s?o?ca ma g??boki sens, jest alegori? oczekiwania na objawienie. Z pocz?tku pojawia si? jako rozmazana czerwono-pomara?czowa linia na horyzoncie. Po kilku chwilach nabiera jasno?ci, by w ko?cu obmy? promieniami ?wi?te ska?y. Wschodz?ce s?o?ce nadaje naturalnie pomara?czowym ska?om ?ywego blasku. Podziwiamy pi?kno tego miejsca i tej chwili.
Dzie? trzeci
Po zej?ciu z góry i zjedzeniu ?niadanka szykujemy si? do powrotu do Taby. Chcemy jecha? taniej, wypytuj? si? o autobus, ale jest tylko jeden, o 6 rano do Kairu (tak mówi?). Zwiedzamy klasztor po raz drugi, wypatruj?c polskiej wycieczki jad?cej do Taby. Polaków spotykamy i to jad?cych w po??danym kierunku, ale nie zabieraj? nas (musieli pyta? o zgod? bezpieczniaka, którego dosadzili im do autokaru, a ten si? nie zgodzi?). Psioczymy na policyjne stosunki panuj?ce na Synaju i idziemy szuka? samochodu i wspó?pasa?erów. Jednak ?aden z nielicznych indywidualnych turystów nie jedzie w tym kierunku. Na wype?nienie samochodu nie ma szans (min??a godzina), a my nie chcemy zap?aci? 150 LE. Teraz negocjujemy z kierowcami przejazd tylko do Nuweiby, by tam z?apa? jaki? autobus. Po karko?omnych targach umawiamy si? z miejscowym Beduinem na 25 USD za 2 osoby, o ile znajdzie jeszcze jedn? osob?. Nie wierzymy w to, ale w ko?cu jedziemy w towarzystwie Korea?czyka z paszportem ameryka?skim. Po drodze dogadujemy si? z nim, ?e w zasadzie mamy takie same plany podró?y na kilka nast?pnych dni. Chcemy trzyma? si? razem (?atwiej dzieli? koszty podró?y - szczególnie w Wadi Rum), ale w Nuweibie musimy si? rozdzieli? - on p?ynie do Jordanii promem (Nuweiba-Aqaba 43 USD), aby unikn?? wjazdu do Izraela (przekle?stwo izraelskiej piecz?tki), a my musimy jecha? l?dem, bo tylko na granicy Arawa-Aqaba mo?emy dosta? jorda?sk? wiz?. Rozstajemy si? i umawiamy nast?pnego dnia o 7 rano na dworcu autobusowym. Nasz kierowca podwozi nas na dworzec autobusowy i stwierdza, ?e dzi? autobusu ju? nie b?dzie, po czym zgadza si? nas zawie?? do Taby za cen? biletu autobusowego (cen? podaj? ja - 10 LE od osoby). Ruszamy i wydaje si?, ?e k?opoty mamy za sob?. Niestety, po kilku kilometrach zje?d?amy z g?ównej drogi do Tarabiny - pla?owej dzielnicy Nuweiby. Przez pó? godziny je?dzimy drog? wzd?u? pla?y w poszukiwaniu wspó?pasa?erów, pieczemy si? w samochodzie, bo przecie? klimatyzacja naturalna nie dzia?a przy pr?dko?ci 2 km/h. Kierowca krzyczy przez otwarte okno: "Taba, Taba, Taba", czasami wychodzi i zagaduje ludzi, ale bez rezultatu. W ko?cu wyje?d?amy. Ja ju? si? ciesz?, ale przedwcze?nie. Wkrótce stajemy na stacji benzynowej i tu staje si? rzecz dziwna. Nasz Beduin wyci?ga nasze plecaki z baga?nika i wrzuca je do s?siedniego samochodu. Okazuje si?, ?e zawiezie nas ten drugi. Precyzyjnie ustalamy cen?: 10 i 10 LE (ustalamy z tym pierwszym, bo ten drugi nie mówi po angielsku). Jedziemy, ale - o zgrozo - w przeciwnym kierunku, z powrotem na pla?? w Tarabinie. Tu rytua? si? powtarza - tylko w troch? zwolnionym tempie - a wi?c trwa d?u?ej. Woda kusi swoim kolorem, przez chwil? nawet my?limy, ?eby zosta? w którym? z licznych campów (trzcinowe chatki przy samej pla?y). Na znalezienie ch?tnego do wspólnej jazdy nie ma szans - jest wczesne popo?udnie. Po niespe?na godzinie sp?dzonej w rozgrzanej puszce wyje?d?amy na tras?, zacieraj?c z zadowolenia r?ce, by po kilku kilometrach zjecha? na nast?pn? pla?? i kontynuowa? poszukiwania wspó?pasa?erów. Ten schemat powtarza si? jeszcze kilka razy, na szcz??cie pla?e s? du?o mniejsze. W ko?cu kierowca zaczyna zabiera? miejscowych, tzn. "swoich" zabiera, a "nieswoich" nie zabiera. I to jest nagrod? dla nas, bo jedziemy w towarzystwie starych autentycznych mieszka?ców tej ziemi, Beduinów, którzy wysiadaj? w ca?kowitym pustkowiu i oddalaj? si? w g??b pustyni. Do Taby doje?d?amy i dowiadujemy si?, ?e kierowca chce od nas 20 i 20 LE. Po krótkich pertraktacjach p?acimy 32 LE. Opuszczaj?c Egipt, p?acimy 2 LE za osob? op?aty wyjazdowej.