"Welcome to the jungle, we got funny games". Jestem na miejscu, cho? podró?y nie mo?na zaliczy? do najbardziej udanych. 15 godzin przez g?sty las, a? pod granic? Belize.
O 7 rano znalaz?em si? we Flores. Zaspany, z?y i g?odny poszed?em szuka? motelu. Aura ma?o sprzyjaj?ca - g?ste chmury, powietrze sklejaj?ce p?uca. D?ungla. W pierwszym hostelu odstraszy? mnie pijany gospodarz. Oczyma wyobra?ni widzia?em, jak dr??cymi ?apskami kradnie resztki moich pieni?dzy. Zrezygnowa?em, lecz po drodze do nast?pnego hostelu zaczepi?o mnie pi?ciu naganiaczy wmawiaj?c mi, i? ten, który w?a?nie opu?ci?em, jest najlepszy. Mafia jaka?, czy co? Nie zwracaj?c na nich uwagi, uda?em si? do pierwszego wymienionego w "Lonely Planet" - wytargowa?em 6 USD za noc.
Zjad?em co nieco i uda?em si? na trzygodzinn? drzemk?. Ca?e szcz??cie, ?e mia?em wiatrak, który na mnie dmucha? - mój dobry przyjaciel.
Gdyby nie Indianka, która rozbija?a pian? tu? ko?o moich drzwi, spa?bym dalej.
Przeszed?em si? po wyspie. No... wygl?da to ju? lepiej. Pierwsze wra?enie by?o straszne. Wieczorem spotka?em si? w pobliskiej knajpie z Amerykaninem, Japo?czykiem i par? z Belgii. Ka?dy z nas zmierza w inn? stron?. Kelly (Amerykanin) jedzie do Hondurasu na rok, aby uczy? w katolickiej szkole j?zyka angielskiego. Yoichi sko?czy? uniwerek i postanowi? nie umrze? z przepracowania w jednym z japo?skich koncernów. Wyruszy? wi?c w ?wiat. Greet i Jurgen zamierzaj? ca?y rok je?dzi? po Ameryce Po?udniowej. Pi?knie, nieprawda??
Pobudka w ?rodku nocy. Ma?y bus obje?d?a ca?? wysp? i zbiera zasapanych podró?nych. O 5 rano jeste?my na miejscu - Tikal! Staro?ytne miasto Majów, po?o?one w samym ?rodku g?stej d?ungli. Najlepiej wybra? si? tu z samego rana. Krzyki ma?p, przebiegaj?ce pod nogami ostronosy pancerniki. No i w ko?cu niesamowite budowle, wyrastaj?ce ponad drzewa na wysoko?? do 65 metrów! Po 3 godzinach zwierz?t ju? nie wida?. Pó? tysi?ca turystów przebieg?o po mie?cie i to wystarczy?o.
25 wrze?nia
Znów pobudka o 4. Tym razem jednak ju? wyje?d?am. Postanowi?em dotrze? do Meksyku dziwn? drog? - przez rzek? zwan? Usumacinta. Sam nie wiem, jak dojecha?. Jednak?e gdy znalaz?em si? na dworcu, us?ysza?em nawo?ywanie: "Bethet, frontiera!". Poj??em, ?e chodzi o granic?, wi?c w?adowa?em si? do autobusu. Podró? by?a naprawd? niesamowita! Co rusz jakie? drzewo zagradza?o nam drog?. Kierowcy jakby nigdy nic wyci?gali maczety, r?bali przeszkod? na drobne kawa?eczki i dalej?e, na z?amanie karku, do przodu. Sama przeprawa przez rzek? nie by?a zbyt emocjonuj?ca. Po prostu Indianin z ?ódk? za 1,5 USD i przep?yn??em na drugi brzeg. A tam ju? Meksyk...