Dotar?em do Panajachel, nad Lago de Atitlian. Nieco si? zawiod?em. Mia?o by? taniej ni? w Meksyku, a jest na odwrót. Dobija mnie to zdzierstwo sklepikarzy. Stosowana wsz?dzie taktyka polega na tym, ?e nie wypisuje si? cen (podobnie by?o w Turcji). Jutro z rana spróbuj? uderzy? na drugi kraniec jeziora.
19 wrze?nia, sobota
Dawno ju? mnie nie obudzi? kogut. Pia? od 4 rano. Ale warto by?o wcze?nie wsta?. Za?atwi?em to, co trzeba (pieni?dze, poczta), i uda?em si? na przysta?. Pó? godzinki pó?niej motorówka dobi?a do na pó?przegni?ego pomostu po drugiej stronie jeziora. San Pedro de Laguna to ju? ca?kiem inny ?wiat. Nikt nie próbuje wcisn?? mi koszul, paciorków, sznureczków i figurek. Niewielu turystów. No i te ceny. Za hotel zap?aci?em 1,5 dolara.
Le?? na hamaku, czytam, a woko?o s?ycha? reggae. W mie?cie nie ma policji. Ostatni raz odwiedzi?a mie?cin? 2 miesi?ce temu. Bez trudu mo?na kupi? marihuan?. W?a?nie podchodzi do mnie jeden z miejscowych z wielkimi, szklanymi oczami i próbuje mi sprzeda? gram za 3 dolce. Ale po jakiego diab?a mam kupowa?, je?eli ziele ro?nie wsz?dzie wokó??
Le?? ju? któr?? godzin? i obserwuj? ludzi. Nic nie robi? i dobrze mi z tym. G?odny nie jestem, bo wci?? podchodz? do mnie kolorowo ubrane Indianki z koszami na g?owach. Kupuj? od nich 6 bananów i po dwa ciasteczka bananowo-czekoladowe za 1 dolara. Mój hamak jest rzeczywi?cie wygodny i nie?le si? prezentuje. Wart by? tych 20 USD.
Nie wiem, dlaczego wst?pi?em do chatki postawionej gdzie? po?rodku pola kukurydzy. Podawali tam "jedzenie". Dwie Indianki przywita?y mnie uni?enie i poda?y "kart? da?". Zamówi?em kurczaka z ry?em i warzywami (których potem nie dosta?em). Pó? godziny trwa?o, zanim jedzenie podano na stó?. Jako napój dosta?em mirind?. Od razu przype?z?o par? zwierzaków: kot i piesek (albo raczej jego cie?...).
W trakcie mojego posi?ku kot nie wytrzyma? napi?cia i rzuci? si? na stó?, wyra?nie maj?c ochot? na kurczaka. Jedna z kobiet widz?c, co si? ?wi?ci, w trymiga rzuci?a si? ratowa? honor restauracji, no i wyla?a na mnie mirind?. W ko?cu zap?aci?em 3 USD za te atrakcje.
Po paru godzinach le?akowania przydrepta?a do mnie ma?a Indianka i zapyta?a: "Se?or... Tiene Usted una pluma para mi escuela?" (zapyta?a o d?ugopis do szko?y). Akurat mia?em troch? d?ugopisów, wi?c da?em jej jeden. Chwil? potem podchodzi druga i pyta o to samo. Koniec ko?ców, da?em im a? 8 d?ugopisów.
Przyczyni?em si? do zag?ady ?ycia w jeziorze Atitlian. Zapyta?em w?a?cicielk? hotelu, czy jest tu jaka? pralnia. Si, Si, Se?or... Da?em jej brudne rzeczy i 10 quetzali. Dopiero potem zauwa?y?em, ?e wszystko prane jest w jeziorze i suszone na sznurku.
Nie mog?c dalej siedzie? w zamkni?ciu tych czterech ?cian, zabieram swój kapownik i udaj? si? w bardziej rozrywkowe miejsce.
S?czy?em piwo i siedzia?em na twardym sto?ku, oczekuj?c nie wiadomo czego. G?o?na muzyka z lat 70., t?um "globtroterów z Alemanii" nie pozwala? my?le? klarownie. Ohydne, gwatemalskie piwo. Grupka wyrostków, która urwa?a si? na weekend z miasta molocha, wykrzykiwa?a co? niezrozumiale.