Gdynia, 1999
Wielkie by?o nasze zdziwienie i rozczarowanie, gdy zobaczyli?my na dworcu, ?e poci?g, na który szykowali?my si?, odjecha? prawi? godzin? wcze?niej. Nast?pny by? dopiero po trzeciej w nocy. Gówniane rozk?ady jazdy! Wrócili?my do Agaty, gdzie przekimali?my dwie godzinki. Potem znów na dworzec. Jest poci?g!
Kilkugodzinna podró? up?yn??a w sennej i uwaga-na-z?odziei atmosferze. Ewa, dziewczyna z naszego przedzia?u, us?yszawszy o celu naszej podró?y, poradzi?a nam, ?eby granic? przekroczy? pieszo w ?winouj?ciu, bo przed kontrol? celn? za Szczecinem ludzie niech?tnie zabieraj? autostopowiczów. No dobra. Poza tym opowiada?a troch? o Amsterdamie (gdzie spa?, co zobaczy?, czego spróbowa?, a czego lepiej nie). Przy okazji - dzi?ki!
Oko?o po?udnia, l?ejsi o kolejne kilka (9) z?otych stan?li?my nad ?win?. Potem ju? tylko kawa?ek promem, autobusem, no i jeste?my w Reichu. Z pewn? tak? nie?mia?o?ci? nasze kciuki pow?drowa?y w gór?...
Pierwszym naszym "szoferem" by? m?ody ch?opak w ogromnym nissanie. Po drodze, spi?ci, zdawkowo i ?aman? niemczyzn? gadali?my z nim o wszystkim i o niczym. Jednak wi?kszo?? czasu jedynymi d?wi?kami wokó? nas by?y: szum kó? i Depeche Mode z magnetu.
W Greifswaldzie podzi?kowawszy mu grzecznie i rozochoceni ?mign?li?my dalej. Pó?niej trasa wygl?da?a tak: Greifswald - Rostock - Wittstock - Hamburg - Bremen - Osnabr(ck - Amsterdam.
Do Hamburga "pos?u?yli?my" si? pi?cioma nast?pnymi samochodami, m.in. BMW-combi (wi?kszym chyba od mojego pokoju) z sympatycznym, angloj?zycznym (uff!) budowla?cem, który ca?y czas pokazywa? mi system GPS na swoim pok?adowym komputerze.
Generalnie niemieckie drogi przypominaj? bardziej auto-salon ni? poziome asfaltowe powierzchnie do przemieszczania si?. Bardzo poczciwym odst?pstwem od regu?y okaza? si? stary Citroen 2CV, prowadzony po wariacku przez m?od?, weso?? Niemk?. Szkoda, ?e mog?a nas podrzuci? tyko kawa?ek.
Spory odcinek pokonali?my z fizykiem, szefem elektrowni na baterie s?oneczne. Opowiada? nam o swoich podró?ach autostopem, o przemianach w by?ym DDR, pyta? o sytuacj? w Polsce itp., itd. Wysadzi? nas na ko?o Wittstock. Aby przej?? na drug? stron? autostrady, musieli?my pokona? cztery kilometry przez jak?? wiosk?. Na stacji by?o ju? pusto i robi?o si? powoli ciemno, tak wi?c obawiali?my si?, ?e nie z?apiemy ju? nikogo do Hamburga. Ledwie jednak zd??y?em kupi? sobie jaki? batonik (konsumpcyjno-kapitalistyczna atmosfera miejsca nie sk?ania?a mnie jako? do wyci?gni?cia kie?bachy; pó?niej takie opory znik?y samoistnie), otwiera si? okno w be?owym volvo: "Steig ein".
Prawie 200 kilometrów zrobili?my w godzin?, wliczaj?c przerw? na papierosa. Facet p?dzi? 210 km/h (w deszczu zwalniaj?c do 180). Kierownic? trzyma? jedn? r?k?, a drug? zajada? ?elki lukrecjowe. Oboje z Agat?, nerwowo wczepieni w skórzane siedzenia, nie mieli?my jako? ochoty na lu?n? gadk?. On sam te? nie przejawia? ch?ci do rozmowy. Tak wi?c by?o to d?ugie i stresuj?ce 60 minut. Dziwnie by?o sobie u?wiadomi?, ?e niektóre samochody z przeciwka mijamy z pr?dko?ci? prawie 500 km/h...
Przyznam si?, ?e z ulg? wysiad?em ko?o lasku, w którym mieli?my przenocowa?. W pobliskim gospodarstwie zapyta?em, czy nie mieliby nic przeciwko ma?emu namiocikowi ko?o podwórka. Luzik.
Rano obudzi? nas deszcz. Beznadzieja. Niebo ca?e zasnute, nie chce si? wstawa?. Czekali?my a? 40 minut na okazj? do Hamburga. Pani jednak okaza?a si? tak mi?a, ?e nad?o?y?a drogi tylko po to, aby zawie?? nas na stacj? na autostradzie. Na miejscu zmontowali?my kartk?: Bremen. Po chwili czekania zobaczyli?my starego trzydrzwiowego golfa. Nie pami?tam, czy zd??y?em pomy?le?, ?e to chyba najgorszy samochód, jaki dzi? widzia?em, bo jego kierowca, kiedy nas zobaczy?, natychmiast zblokowa? ko?a. Ze z?owró?bnym piskiem opon samochód zatrzyma? si?. Z okna wychyli?a si? ogorza?a g?owa m?odego Turka, który wrzasn?? przekrzykuj?c Tarkana produkuj?cego si? z ta?my:
- Bremen?!!
- No...znaczy...tego...Bremen!!!