29.04.2004
Spotkali?my si? pó?nym popo?udniem na dworcu w
Przemy?lu. Razem 9 osób, mocna, weso?a ekipa, szykuj?ca si? do
przej?cia grani Czarnohory od Popa Iwana do Howerli. Za 1 z?
dostali?my si? busem do granicy, któr? planowali?my przeforsowa?
pieszo. Uda?o si? po 1,5godzinnym marszu "bark w bark" z miejscowymi mrówkami. Warto zaznaczy?, ?e
tury?ci maj? pierwsze?stwo, o czym u?wiadomi? nas ju? w
drodze powrotnej polski celnik. Wystarczy po prostu omin?? t?um
handluj?cy wód? i cygaretami i spokojnie podej?? do kontroli.
Nie wiem, czy to zawsze dzia?a, w ka?dym razie w naszym przypadku
si? sprawdzi?o. Warto mie? przy sobie d?ugopis, gdy? przy
wje?dzie ka?dy musi wype?ni? magiczny formularz z danymi
osobowymi - "przepustk?" do dalszej podró?y.
"Ukraina witaje was" - napis nad g?ow?, autobusy "ogórki" i
zakapiorskie g?by da?y nam przedsmak tego, co nas czeka.
Niestety, czas naszej wyprawy by? mocno ograniczony i musieli?my si? spieszy?, wi?c do Lwowa dostali?my si?
busem za 10 hr/os. Dopiero na dworcu okaza?o si?, ?e inna
grupa dotar?a zaraz po nas autobusem za 5 hr.
Na dworcu szybki posi?ek, zakup biletów (trzeba okaza? paszport)
i wsiadamy do poci?gu do Ko?omyi (10 hr) w klasie plackartnyj
(brak przedzia?ów, miejsca le??ce). Integrujemy si?
ostro sami ze sob? i lwowskim studentem, wracaj?cym w?a?nie do
domu, do miejscowo?ci Kosów. Z Ko?omyi o 3 w nocy jedziemy do
Kosowa (za 8 hr/os busem wynaj?tym przez naszego nowego
znajomego). Na miejscu jeste?my w ?rodku nocy i na najbli?szy autobus musimy czeka? par? dobrych godzin.
Ju? rozk?adamy karimaty pod dworcem, gdy ni st?d ni zow?d
zjawia si? kierowca jakiego? minibusa i proponuje transport za 16 dolarów
do naszej docelowej, huculskiej miejscowo?ci - Dzembronii.
Przystajemy wi?c na propozycj? i za oko?o. 6 godzin docierany do wsi z prawdziwego zdarzenia -
polna droga, drewniane domy, po prostu rewelacja. Tak wygl?da?y
wsie w Polsce przed wojn?. (Widzia?em na zdj?ciach :-) )
30.04.2004
Po krótkiej drzemce i zakupach w jedynym sklepie "Marija"
ruszamy do góry. Po ca?ym dniu marszu, delektowania si?
widokami, zapadaj?cy zmrok i si?pi?cy deszcz zmuszaj? nas do
biwaku. Rozbijamy si? pod szczytem Smotreca, gdzie urz?dzili?my solidny popas,
rozgrzali?my si? ogniskiem i miejscow? horilk?. W i?cie bajkowej
scenerii, w morzu mgie? o?wietlonym blaskiem ksi??yca k?adziemy
si? do snu.
31.04.2004
Po przebudzeniu i powolnym wytoczeniu si? z namiotu spodziewa?em
si? wszystkiego, tylko nie jednego - ?e ujrz? zwijaj?cego si? z
bólu Mirka, który dosta? powa?nego ataku wyrostka robaczkowego.
Szybko zwijamy obóz i w ?niegu, momentami po kolana, ewakuujemy si?
do wsi w nadziei na szybki kontakt z miejscowym lekarzem. Nic z
tego. Najbli?szy szpital w Worochcie. Poza tym jest jakie?
?wi?to i nic nie dzia?a.
Ku naszemu szcz??ciu podje?d?a minibus, który standardowo
wynajmujemy. Kierowca zawozi nas do miejscowej kliniki,
gdzie "miedsiestra" stanowczo stwierdza, ?e nie obejdzie si? bez
natychmiastowego ci?cia. Mirek woli jednak wraca? do Polski.
Nie dziwie si?. Za nic nie da?bym si? pokroi? w takim miejscu.
W Worochcie rozdzielamy si?, sk?d Mirek z ?ukaszem zasuwaj? do
Polski. My z planem zdobycia Howerli ka?emy si? zawie?? do
Zaro?laka. Przekonani, ?e zgodnie z umow?, w?a?nie tam nas szofer
dotrz?s? (tak, to s?owo jak najbardziej pasuje, jakkolwiek
dziwnie by nie brzmia?o), wysiadamy. No i co si? okazuje? Do
Zaro?laka mamy jeszcze 8 kilometrów. To by?a dobra nauczka.
Pami?tajmy, ?e je?eli za?atwiamy tam cokolwiek, szczególnie
je?li w gr? wchodzi kasa, trzeba by? podejrzliwym, czujnym,
twardo negocjowa?, ustalaj?c wszystko konkretnie.
Te 8 km pokonali?my w deszczu. Na miejscu - totalne zdziwienie. Zaro?lak to po prostu du?y hotel, wokó? którego stoj? mercedesy i inne tego
typu gabloty, a personel okazuje si? wyj?tkowo nieuprzejmy.
Jeszcze podczas pobytu w Dzembronii doradzono nam nocleg na
stacji botanicznej nad Zaro?lakiem, tote? po 40 minutach marszu
dotarli?my do celu i na obszernej polanie ujrzeli?my spory dom,
do z?udzenia przypominaj?cy dwór, na pierwszy rzut oka straszny -
pusto, wieje, psy ujadaj?.
Gospodarz zgodzi? si? na nocleg za 10 hr/os. Du?y pokój na 7
osób, piec, kuchnia, woda plus kapitalni w?a?ciciele. Bogato.
Przeczuwa?em, ?e d?ugo nie po?pimy. I nie pomyli?em si?. Po
hucznej biesiadzie poszli?my spa? o 3 nad ranem.
Miejsce to okaza?o si? ?wietnym punktem wypadowym w góry,
dlatego postanowili?my zosta? tu jeszcze jedn? noc i bez du?ych
plecaków wyruszyli?my na Bresku?, dalej grani? na
Howerl? i z powrotem przez Bresku?, Turku? do Jeziora
Niesamowitego, sk?d przez g?st?
kosówk? przedzierali?my si? do naszej bazy zaliczaj?c po drodze efektowny i naprawd? niesamowity
zjazd na brzuchach, plecach, i innych cz??ciach cia?a bardzo
stromym stokiem. Ale by? ubaw! Gdyby mnie nie z?apa? mój kompan,
prawdopodobnie nie by?oby co zbiera?. Nie znam si? na fizyce,
ale tak na ch?opski rozum by?o to co? jak ruch jednostajnie
przyspieszony, samonap?dzaj?cy si? w kierunku
poka?nego ?wierku. Czy kto? chcia? zje?d?a? na
?eb na szyj?, czy te? ostro?nie przetransportowa? si? na dó?, to i
tak ko?czy? na ?eb na szyj?...
Zm?czeni, zadowoleni, opaleni idziemy wcze?nie spa?. Jura -
gospodarz obiecuje nam transport na rano. Ma syna w Worochcie i
ten postara si? co? wykombinowa?.