Kanion Colca
Najpierw kanion Colca. Nie dali?my si? zba?amuci? w biurach podró?y i postanowili?my pojecha? sami. W biurach wyci?gn?li?my wszystkie potrzebne nam informacje, a reszta - na w?asn? r?k?. Zamiast wstawa? o 4 rano, pojechali?my najpierw do Chivay. Aby si? do niego dosta?, trzeba by?o si? jednak najpierw pot?uc autobusem po dziurawych i kr?tych miejscowych drogach (??cznie ze wspi?ciem si? na prze??cz 4800 m n.p.m.). Na miejscu wymoczyli?my si? w miejscowych gor?cych ?ród?ach. Musia?o to do?? ciekawie wygl?da?: paruj?cy basenik, a w nim sami biali. ?róde?ko okaza?o si? te? by? dobrym punktem kontaktowo-informacyjny. Siedz?c sobie w ciepe?ku, rozmawia?o si? z s?siadami, co gdzie i jak. Kilka takich informacji wykorzystali?my pó?niej w dalszej podró?y. Nast?pnego dnia rozpocz?li?my zdobywanie kanionu. Za wszystkie niewygody podró?y wystarczaj?c? rekompensat? by?y przynajmniej niesamowite widoki - lamy, tarasowe pola i kondory.
Kanion Colci uwa?any jest za najg??bszy na ?wiecie, cho? w ostatnim numerze "National Geographic" znalaz?em informacje, jakoby nie. Niemniej faktycznie jest to "wielka dziura".
Miasteczko, z którego ruszali?my w dó? (Cobanaconde), by?o niesamowite. Prawie jak z dawnych westernów. G?ówny plac (a jak?e), bia?y przybrudzony i podniszczony ko?ció?, przy niektórych domach jaki? stragan, ludzie siedz?cy w cieniu ma?ymi grupkami, unosz?cy si? przy podmuchu wiatru kurz i py?, przemykaj?cy bokiem wychud?y pies. Odlot! A co najciekawsze - my siedzimy sobie w tej scenerii na ?awce w pal?cym s?o?cu - 17 tys. kilometrów od domu, na wysoko?ci 3200 m n.p.m.! Kurcze, dlaczego takie miejsca musz? by? tak daleko?!
Zej?cie na dno kanionu chwilami jest bardziej ni? strome, s?oneczko przypieka bez przerwy, ale widoczki rewelacyjne, cho? rzek? nie zawsze wida?. ?cie?ka ca?y czas zakr?ca, idzie zygzakiem. Mimo zm?czenia wielk? przyjemno?? sprawia?y nam odpoczynki pod nawisami skalnymi, w cieniu, zw?aszcza z tymi niesamowitymi widokami. Widokami, które wielu zna tylko z fototapet. Tylko gdy si? pomy?li, ?e b?dzie trzeba z tej dziury wyj??, to ju? nie jest tak weso?o. Ale ten problem czeka nas dopiero za dwa dni, wi?c nie ma co si? tym teraz przejmowa?. Dochodzimy do rzeki, nie wygl?da na straszn? i tak?, któr? trudno by?oby przep?yn??, ale to pewnie tylko pozory. Po pierwsze dlatego, ?e nie by?o jeszcze pory mokrej, a po drugie - ?e te bardziej rw?ce odcinki s? jeszcze przed nami.
Nie ma problemu z noclegiem. Miejscowi stawiaj? na agroturystyk? - czekaj? przy mo?cie i oferuj? noclegi (niedrogie i ca?kiem przyzwoite jak na andyjskie warunki). Nasza gospodyni, ?eby przyci?gn?? turystów, budowa?a na swojej posesji basen.
Po przej?ciu na drugi brzeg szli?my ju? po w miar? równym terenie, poza jedn? niepotrzebn? (bo nie by?o nic do ogl?dania) wspinaczk? do Tapai. No, ale dali?my si? nabra? na niby fajny ko?ció?ek. W rezultacie tylko wylali?my sporo potu i nic wi?cej. Na szcz??cie na koniec dnia doszli?my do Oasis. A tu czeka?a na nas zielona trawka, basenik, palmy daktylowe, piwko (zdziercy), jednym s?owem - pe?en relaks.